W ubiegłym tygodniu portal Onet.pl opisywał zorganizowany proceder hejtowania, dyskredytowania i szkalowania niektórych sędziów w mediach społecznościowych. Według portalu, w akcje hejtowania mieli być zaangażowani m.in. ówczesny wiceminister sprawiedliwości Łukasz Piebiak i członkowie KRS: Dariusz Drajewicz, Maciej Nawacki i Jarosław Dudzicz, a także Tomasz Szmydt z biura prawnego Rady. Z doniesień portalu wynika też, że Piebiak utrzymywał w mediach społecznościowych kontakt z kobietą o imieniu Emilia, która miała prowadzić akcje dyskredytujące za wiedzą wiceministra.
Rzecznik KRS przyznał w środę w TVN 24, że miał kontakt telefoniczny z Emilią. - Dla mnie to była żona sędziego (...). Otrzymała mój numer od swojego męża i - bym powiedział - próbowała, deklarowała, oczywiście jeszcze jak nie byłem rzecznikiem, twierdziła, że załatwi mi wywiady chociażby - wyjaśnił.
Dopytywany, czy kobieta była zatrudniona w KRS, Mitera odparł, że "absolutnie nie". - Ani pani nie miała angażu, ani nigdy w życiu nawet złotówki pani nie dawałem - zapewnił.
Dodał, że z racji swojej profesji jest uczulony, że "różne osoby próbują się przykleić". - Emilia S. była taką osobą. Dzisiaj, mając już wiedzę, co się stało, uważam, że opatrzność, instynkt czy jakaś czerwona lampka, dobrze że się świeciła - stwierdził rzecznik KRS.
Mitera zapewnił, że nie wiedział o hejterskiej działalności Emilii. - Proszę zwrócić uwagę, to jest nie do przecenienia, żona sędziego (…). Przecież taka osoba nie ma na twarzy wypisane "hejter" - powiedział.
Pytany, czy zerwali kontakt, rzecznik KRS odparł, że w pewnym momencie nastąpiła cisza. - Doszedłem do przekonania, że coś jest nie tak. Ja już teraz mam wiedzę, też mam wiedzę od pani Emilii, moje przypuszczenia okazały się trafne (…), ale to się nie nadaje do roztrząsania na wizji - zwrócił uwagę.