Umowę na zakup systemu Patriot podpisano w marcu ubiegłego roku. Za dwie baterie, które mają bronić polskiego nieba przed pociskami i samolotami nieprzyjaciela, zapłacimy ponad 16 mld zł netto. To najdroższy i najbardziej istotny program zbrojeniowy Wojska Polskiego.
Uzbrojenie zakupione w pierwszej fazie ma do nas trafić w 2022 r. W 2019 r. mieliśmy zapłacić kolejną transzę – ok. 450 mln zł. Tymczasem będzie to znacznie więcej. Według informacji, do których dotarliśmy, prawdopodobnie pomiędzy 2 a 2,5 mld zł. A to dlatego, że resort obrony nie jest w stanie zrealizować wszystkich planowanych na ten rok kontraktów zbrojeniowych.
Głównym winowajcą jest program modernizacji czołgów Leopard. Jak już pisaliśmy na łamach DGP, kilkadziesiąt takich maszyn stoi rozłożonych w zakładzie Bumar Łabędy. Wojsko wciąż nie zaakceptowało prototypu modernizowanego czołgu. Oznacza to, że kolejna transza z wartego prawie 3 mld zł kontraktu nie może być wypłacona. Dotychczas Polska Grupa Zbrojeniowa zainkasowała na ten cel 1,2 mld zł. W tym roku planowano ok. 1 mld zł, ale najpewniej pieniądze nie zostaną przelane.
Ostateczna kwota, którą wydamy w tym roku na patrioty, będzie znana dopiero pod koniec grudnia. Wtedy wszelkie środki z innych niezrealizowanych, a planowanych na 2019 r. wydatków, zostaną przekierowane na program obrony nieba "Wisła".
Ten sam mechanizm zastosowano w ubiegłym roku. Wtedy na patrioty wydano aż ok. 5,5 mld zł. Wynika to z tego, że umowa na system zawarta między rządami Polski i Stanów Zjednoczonych jest na tyle elastyczna, że bez problemu z zaledwie kilkutygodniowym uprzedzeniem strony amerykańskiej możemy przelewać jej kolejne transze – oczywiście do momentu spłaty całości. Z kolei wypłaty zaliczek koncernom zbrojeniowym warunkowane są zazwyczaj rozliczeniem poprzednich transz i zakończeniem kolejnych etapów umowy. Właśnie na tym polega problem z przelewaniem pieniędzy na wspominaną modernizację czołgów.
Przyspieszenie płatności ma kilka konsekwencji. Ministerstwo Obrony Narodowej na koniec roku zapewne będzie mogło się pochwalić tym, że na obronność wydajemy zalecane przez Sojusz Północnoatlantycki 2 proc. PKB. To istotne, ponieważ w ten sposób pokazujemy, że jesteśmy wiarygodnym sojusznikiem. Biorąc pod uwagę, że jest to główna kość niezgody wśród państw Sojuszu i ulubiony temat prezydenta USA Donalda Trumpa do publicznych połajanek innych przywódców państw NATO, nie wolno tego nie doceniać.
Jeśli w tym roku przelejemy na patrioty ponad 2 mld zł, to pierwsza faza programu "Wisła" będzie spłacona praktycznie w połowie. To dobra wiadomość, ponieważ ten program jest podstawą modernizacji.
Z drugiej strony trzeba pamiętać, że wciąż nie podpisano jeszcze powiązanej z kontraktem umowy dotyczącej offsetu, czyli zakupu technologii od koncernu Raytheon. Poza tym odbywa się to kosztem innych programów zbrojeniowych, na które można było wydać dodatkowe miliardy złotych. Za patrioty mogliśmy zapłacić np. za dwa lata, co w żaden sposób nie opóźniłoby programu – umowa jest już przecież podpisana, a harmonogram zatwierdzony. To tylko my przyspieszamy nasze płatności.
Można się zastanowić, na ile niegospodarne jest takie działanie. Swego czasu sprawę badała m.in. Najwyższa Izba Kontroli i nie biła na alarm. Wynika to właśnie z tego, że umowy międzyrządowe są tak elastyczne i wszystko dzieje się zgodnie z prawem.
Ale gdyby np. ubiegłorocznych 5 mld zł nie przelewać od razu do Stanów Zjednoczonych, tylko obniżyć o tę kwotę ubiegłoroczne potrzeby pożyczkowe rządu, to Skarb Państwa zaoszczędziłby ponad 100 mln zł. Lecz w takim przypadku pieniądze nie zostałyby w resorcie obrony – wróciłyby do budżetu centralnego. Z punktu widzenia wojska środki te po prostu by przepadły.