Małgorzata Pietkiewicz: Dlaczego podpisał pan lojalkę 21 grudnia 1981 roku, którą wczoraj ujawnił IPN?

Kazimierz Kutz: - Nie mam zamiaru się tłumaczyć. Kiedy wypuszczali nas po internowaniu, podtykali jakieś pisemka do podpisania. Mnie też podsunęli pisemko, że zaprzestanę walki z ustrojem.

Reklama

I przestał pan walczyć z ustrojem?

- Powiedziałem, że nigdy tego nie podpiszę, ponieważ walczę o wolność. Po sześciu godzinach przynieśli mi drugie pisemko, to była przepustka na wyjście - coś trzeba było przecież podpisać. Tam było napisane, że będę przestrzegał aktualnych przepisów administracyjnych. Mówię: zanim ja to podpiszę, państwo mi wydacie zaświadczenie, że tu siedziałem. Strasznie ich to zaskoczyło. Znowu czekałem kilka godzin. I dali mi takie pisemko, które wisi u mnie w wysokiej ramce. Dali mi świadectwo internowanego.

Czy SB namawiało pana do współpracy?

- Nie, nigdy. Esbecy mnie inwigilowali. Czasami ich identyfikowałem, zwłaszcza że stowarzyszenia twórcze miały takich wyraźnych opiekunów. Oni się ujawniali, gdyż łączyło się to z wyjazdami za granicę. Kategorycznie odmówiłem pisania notatek z wyjazdów, nigdy niczego nie pisałem. W środowisku filmowym, jeśli chodzi o moje oceny, to myśmy taką współpracę odrzucali.

Ale dzisiaj wiemy, że podpisał pan lojalkę.

Reklama

- Co to za deklaracja! Ja się do niczego nie zobowiązywałem!

Jednak IPN publikuje "Deklarację o lojalności, pisemne zobowiązanie o przestrzeganiu przepisów stanu wojennego".

- Ale w tym, co podpisywaliśmy, nie było w ogóle słowa lojalność. To dopiero teraz tak sobie wymyślili.

Co zatem pan podpisał? Jak by pan to nazwał?

- To była taka formalność, ślad w papierach, który był im potrzebny, że człowiek był internowany.

Jednak nie wszyscy zwalniani podpisywali wówczas lojalki.

- (milczenie) Podejrzewam, że wszyscy, ale nie mam pojęcia, jak było w innych obozach. Ja zostałem osadzony w komendzie MO w Katowicach, gdzie siedziała sama elita działaczy śląskiej "Solidarności". Ja w ogóle wtedy nie myślałem. Siedziałem, i to było dla mnie straszne. Proszę mi wierzyć, że byłem szczęśliwy, że mogę w ogóle stamtąd wyjść. Podpisałem coś, co nie miało dla mnie żadnego znaczenia.

Kiedy pan rozmawiał z kolegami z internowania, to mówili, że też podpisywali jakieś papiery przed wyjściem?

- Jak pamiętam, to w ogóle o tym nie rozmawialiśmy. To było mało istotne. Opowiadaliśmy, jak było, jak się tam żyło. Wałęsa też coś podpisał na wyjście, każdy musiał. Przecież to była formalność. A teraz robi się z tego sprzeniewierzenie.