"Nie wykluczam, że Jerzy Bralczyk na mnie donosił" - mówi Rokita. Skąd takie podejrzenia? "Byłam studentką z Niemiec i z tego powodu był dopisany do mnie taki pracownik naukowy, wtedy doktor Bralczyk, teraz bardzo znany profesor" - mówi posłanka PiS w rozmowie z gazetą.pl.

Reklama

Rokita twierdzi, że Bralczyk został jej opiekunem naukowym, aby donosić na nią Służbie Bezpieczeństwa. "On się do mnie przykleił w taki przyjacielski sposób. Bardzo go polubiłam. Nie wykluczam, że właśnie on był jednym z tych donosicieli" - mówi.

Rokita nie chce jednak powiedzieć wprost, że tak było. "Myślę, że to było naturalne, że student czy studentka z Zachodu była obserwowana przez wiele osób, i taki opiekun naukowy, jakim był prof. Bralczyk, to nie był przypadek" - przekonuje Rokita.

Profesor Bralczyk natychmiast zdementował doniesienia posłanki PiS. "Nie donosiłem na panią Nelli Rokitę" - odpowiada krótko, a samą sprawę bagatelizuje. "Pewnie to jest nawet poważna sprawa, ale jakoś nie potrafię się tym przejąć. Wydaje mi się to nawet zabawne" - mówi gazecie.pl. I zapewnia, że nigdy na nikogo nie donosił. "A zwłaszcza na panią Rokitę" - przekonuje Bralczyk.

Według opublikowanych wczoraj katalogów IPN, krakowska SB wpisała w 1986 r. Nelli Arnold-Rokitę do "indeksu osób niepożądanych w PRL". Podczas pobytu Nelli Arnold w Polsce - od marca do lipca 1986 r. - była ona objęta operacyjną kontrolą przez krakowski kontrwywiad. "Będąc w Polsce, angażowała się w działalność wymierzoną w podstawowe interesy polityczne kraju. Brała udział w nielegalnym zgromadzeniu w Machowej, podczas którego działacze opozycji usiłowali składać wieńce na grobie rzekomego antyfaszysty Otto Schinkeń (właściwe nazwisko - Schimek)" - głosi uzasadnienie IPN.