Lekarze chcą, by prezydent pomógł im walczyć o upragniony przez nich układ zbiorowy. Tłumaczą, że tylko on zagwarantuje im podwyżki w ciągu dwóch lat. Związkowcy byliby najszczęśliwsi, gdyby Lech Kaczyński złożył taki projekt, a potem podjął się mediacji z rządem.

Reklama

Prezydent tego nie wyklucza, ale podkreśla, że musi mieć na to przyzwolenie rządu. A gabinet Tuska nie kontaktuje się z nim. "Wszystkie moje spotkania z rządem były z mojej inicjatywy. A telefon rządowy od 16 listopada milczy" - podsumował Lech Kaczyński.

Z poparcia prezydenta dla układu zbiorowego cieszy się szef Ogólnopolskiego Związku Zawodowego Lekarzy. Krzysztof Bukiel jeszcze przed spotkaniem zapewniał, że wcale nie chce skłócać prezydenta z rządem. "Chcielibyśmy teraz, aby problem który już się stał problemem numer jeden, nie był pretekstem do kopania się po kostkach przez polityków, ale do poważnego zajęcia się sprawą" - tłumaczył.

Przyznał jednak, że związkowcy stoją po stronie prezydenta, który zapowiedział zawetowanie ustawy o dodatkowych ubezpieczeniach. "Ta ustawa śmiało może być zawetowana, bo ona i tak nic nie wniesie" - uciął.

Po spotkaniu z przedstawicielami OZZL prezydent rozmawiał z reprezentantami "Solidarności". I właśnie według nich, jak mówił prezydent, sytuacja jest jeszcze gorsza niż się uważa.

Wczoraj, także na temat zdrowia, prezydent rozmawiał z rządem. Zwołana przez niego Rada Gabinetowa trwała jednak niecałą godzinę i nie zakończyła się żadnymi wnioskami. Lech Kaczyński stwierdził, że nie usłyszał odpowiedzi na swoje pytania, a Donald Tusk zarzucił prezydentowi protekcjonalny ton i to, że nie chciał wysłuchać tego, co chcieli mu powiedzieć ministrowie.