"Były prezes IPN informując publicznie, że o. Hejmo był tajnym, świadomym i szkodzącym papieżowi i Kościołowi współpracownikiem SB przekroczył swoje uprawnienia. To, czy ktoś był agentem może stwierdzić jedynie sąd" - wyjaśnia mecenas Katarzyna Blajerska, pełnomocnik kapłana.

Reklama

Śledztwo o ujawnieniu w 2005 r. przez prof. Leona Kieresa informacji o przeszłości ojca Konrada Hejmo prowadziła Prokuratura Okręgowa Warszawa Praga.

Doniesienie złożyła grupa osób, m.in. kilku duchownych, uważając, że prezes IPN nie miał prawa tego ogłaszać. Sprawę umorzono. "Nie stwierdzono przestępstwa" - mówi prokator Renata Mazur, rzeczniczka tej prokuratury. "O. Hejmo jako pokrzywdzony złożył zażalenie" - dodaje.

A "Życiu Warszawy" udało się dotrzeć do jego treści. Adwokat ojca Hejmy zarzuca prokuraturze, że nie wyjaśniła wszystkich okoliczności by ustalić, czy prezes IPN mógł zakwalifikować kapłana jako agenta, a potem wszystkim to ogłosić.

Reklama

Według mecenas Blajerskiej prokuratura nie wyjaśniła też jakim motywem kierował się Kieres i przeszła do porządku dziennego nad rozbieżnościami w zeznaniach świadków. Z zeznań prof. Kieresa wynika bowiem, że teczkę o. Hejmo odnaleziono "przypadkowo".

"Tymczasem dyrektor biura Udostępniania i Archiwizacji Dokumentów IPN Bernadetta G. zeznała, że odnalezienie tych dokumentów nie było przypadkowe, lecz ich poszukiwaniem zajęła się na wyraźne polecenie prezesa" - twierdzi adwokat.