Putina do zrezygnowania z realizacji Gazociągu Północnego mają przekonać nie tylko argumenty finansowe. W przeciwieństwie do istniejącego rurociągu Jamał proponowany przez polskiego premiera gazociąg przebiegałby w całości przez kraje UE - Estonię, Łotwę i Litwę, Polskę i Niemcy. "A to daje gwarancję, że w odróżnieniu od Białorusi czy Ukrainy kraje te nie będą zawyżać opłat tranzytowych czy wstrzymywać przesyłu gazu, bo muszą respektować europejskie prawo energetyczne" - mówią urzędnicy Ministerstwa Gospodarki.

Reklama

To jednak różnica kosztów projektu ma być asem, który Tusk wyjmie podczas rozmowy z Putinem. Jak bowiem obliczają polscy eksperci, koszt gazu dostarczanego do Niemiec drogą lądową będzie dwukrotnie mniejszy, niż jeśli rurociąg zostanie poprowadzony pod Bałtykiem.

Taki argument może trafić do przekonania Rosjan, bo jak właśnie zapowiedziała spółka Nord Stream, koszt budowy Gazociągu Północnego będzie musiał drastycznie wzrosnąć w stosunku do dotychczasowych przewidywań, osiągając astronomiczną kwotę 12 mld euro.

Dlaczego droga lądowa miałaby być radykalnie tańsza od morskiej? Jedną z przyczyn jest pofalowane dno Bałtyku, które musi być wyrównane. Inną - obecność niewypałów i groźnych chemikaliów na trasie przebiegu inwestycji. Zdaniem polskich ekspertów przy wyborze wersji podmorskiej znacznie droższy będzie koszt położenia rury i utrzymywania jej w należytym stanie. Polscy eksperci wyliczyli, że gazociąg biegnący lądem będzie o blisko jedną piątą krótszy (200 km) niż trasa pod Bałtykiem. A na dodatek do tego projektu są skłonne przyłączyć się Polska i państwa bałtyckie, co obniży koszty inwestycji.

Ofensywa dyplomatyczna Tuska została skoordynowana ze staraniami republik bałtyckich i państw skandynawskich. Fiński minister ochrony środowiska zapowiedział, że jego kraj nie zgodzi się na przeprowadzenie inwestycji przez swoją morską strefą gospodarczą przed przeprowadzaniem kompleksowej analizy skutków projektu dla ochrony środowiska. Estonia kategorycznie odmówiła zgody na budowę rurociągu u jej wybrzeży. A rząd Szwecji od miesięcy nie pali się do udzielenia Rosjanom odpowiedzi.

W tej sytuacji zarząd rosyjsko-niemiecko-holenderskiego konsorcjum traci zimną krew. "Jeśli mamy w terminie rozpocząć budowę, to Komisja Europejska musi zapewnić, że poszczególne kraje UE nie będą blokowały projektu" - żalił się niedawno Reiner Zwitserloot, prezes niemieckiego koncernu energetycznego Wintershall, do którego należy 20 proc. udziałów w Nord Stream.

Na to jednak Bruksela najwyraźniej nie ma ochoty, a Europejski Bank Inwestycyjny odmawia udziału w finansowaniu bałtyckiego gazociągu.

Nord Stream chce rozpocząć budowę pod Bałtykiem w 2009 r. i puścić nową drogą gaz dwa lata później. Zdaniem ekspertów resortu gospodarki tylko wybór drogi lądowej stwarza szanse na dotrzymanie takiego terminu.