"Myślę, że prezydent wypowie się w tej sprawie osobiście. Jego stanowisko jako obrońcy praw człowieka nietrudno przewidzieć" - powiedziała DZIENNIKOWI była szefowa prezydenckiego gabinetu Elżbieta Jakubiak. Kiedy możemy poznać decyzję Lecha Kaczyńskiego?

Reklama

"To będzie zależeć od tego, co będzie dziać się w Tybecie. Jeżeli doszłoby ponownie do eskalacji przemocy chińskich władz, to byłby to odpowiedni moment do zabrania głosu przez prezydenta. Groźba bojkotu to przecież forma nacisku na międzynarodowy komitet olimpijski i pośrednio na chińskie władze" - wyjaśnia Jakubiak.

Nieoficjalnie rozmówcy DZIENNIKA mówią, że Lech Kaczyński celowo przeciąga podjęcie decyzji, by skupić uwagę na problemie Tybetu. "Premier Tusk w tej sprawie się już wypowiedział, teraz międzynarodowy komitet olimpijski czeka na gest prezydenta" - mówi osoba z otoczenia Lecha Kaczyńskiego.

A prezydent ma jeszcze sporo czasu na podjęcie decyzji. Skład delegacji PKOl ma uzgodnić na początku lipca. "Wtedy przewidziane jest posiedzenie, na którym zostanie potwierdzony ostateczny skład reprezentacji olimpijskiej oraz lista oficjeli, którzy pojadą do Pekinu" - wyjaśnia Piotr Nurowski, prezes PKOl. Przyznaje też, że od tej pory kancelaria prezydenta nie odmówiła ani nie potwierdziła udziału Lecha Kaczyńskiego.

Reklama

Jeszcze na początku stycznia Lech Kaczyński był gotów lecieć do Pekinu. "Rozmawialiśmy o tym na noworocznym spotkaniu u prezydenta. Poinformował mnie wtedy, że chciałby wziąć udział w ceremonii otwarcia 8 sierpnia" - opowiada Nurowski. I dodaje, że prezydent przystał też na jego propozycję, aby pozostał w Pekinie do 10 sierpnia, kiedy w polskiej ambasadzie będą organizowane dni polskie. "Tyle że wtedy nie było kwestii Tybetu" - podkreśla szef PKOl.

Przypomnijmy, że kilka dni temu z udziału w ceremonii otwarcia igrzysk w Pekinie zrezygnował premier Donald Tusk. "Nie zamierzam brać udziału w tej imprezie" - powiedział na naszych łamach szef rządu. Był pierwszym premierem kraju UE, który złożył tak zdecydowaną deklarację po aktach przemocy, jakich dopuszcza się rząd chiński w Tybecie.

Jego decyzję chwalili wtedy nawet posłowie PiS. "Byli na świecie tacy ludzie, którzy angażowali swój czas, swoje interesy i sprawy, by mówić, iż nad Wisłą źle się dzieje. To jest nasz dług" - oceniał Paweł Kowal wiceszef MSZ w rządzie Kaczyńskiego.

Reklama

Wtórowali mu politycy PO. "To sposób zwrócenia uwagi Chinom, że nie wszystko jest w porządku i Polska nie będzie zamykać oczu na łamanie praw człowieka" - oznajmił Krzysztof Lisek, szef komisji spraw zagranicznych.

Dwa dni po decyzji Tuska w podobnym tonie wypowiedzieli się niemieccy politycy. "Ani ja, ani kanclerz Angela Merkel nie planowaliśmy udziału w ceremonii otwarcia igrzysk w Pekinie" - powiedział w ostatni piątek Frank-Walter Steinmeier, minister spraw zagranicznych Niemiec.

Taką samą deklarację złożył też prezydent Niemiec Horst Koehler, prezydent Estonii Toomas Hendrik Ilves oraz prezydent Czech Vaclav Klaus. Przywódcy Francji i Belgii uzależniają decyzję od rozwoju sytuacji w Tybecie. W Pekinie pojawią się natomiast prezydent USA George W. Bush. oraz brytyjski premier Gordon Brown.