Proces przed Trybunałem to finał wieloletniej batalii wrocławskiej lekarki Zofii Szychowskiej. W 2001 r. w wywiadzie dla tygodnika "Angora" skrytykowała swoich kolegów z kliniki pediatrycznej za niepotrzebne jej zdaniem i dokonywane bez wiedzy rodziców zabiegi na dzieciach. Sąd koleżeński udzielił jej nagany, powołując się na kontrowersyjny przepis. "Koledzy skazali mnie, bo skrytykowałam środowisko. Przez rok nie wolno mi było leczyć pacjentów" - mówi DZIENNIKOWI.

Reklama

To ona po latach zaskarżyła artykuł 52. kodeksu etyki do Trybunału Konstytucyjnego. Wymuszoną lekarską solidarność najboleśniej odczuwali jednak pacjenci, którym przyszło procesować się o błędy w sztuce. Za każdym razem do orzeczenia sądu potrzebna była ekspertyza, tę zaś wydać mógł tylko inny lekarz. Wielu mając w pamięci drakońskie kary za brak solidarności, minimalizowało winę kolegów.

Dobitnym przykładem jest historia Barbary Wojnarowskiej, młodej matki z Łomży, która od 6 lat walczy z lekarzami o odszkodowanie. Kiedy była w drugiej ciąży, wiedziała już, że ma rzadką genetyczną chorobę, którą przenosi na dzieci. Mimo to miejscowy lekarz odmówił jej przeprowadzenia badań prenatalnych. Dziecko przyszło na świat chore – badania pozwoliłyby na jego leczenie w fazie płodowej. Wojnarowska wygrała 200 tys. w sądzie cywilnym. Przed sądem lekarskim sprawa utknęła na lata. "Szpital zasypywał sąd różnymi absurdalnymi opiniami biegłych. Robili wszystko, by wykluczyć odpowiedzialność lekarzy" - mówi DZIENNIKOWI. W ubiegłym roku sprawę umorzono. Lekarz, który popełnił ewidentne zaniedbanie, nadal pracuje.

Adam Sandauer z Primum Non Nocere, organizacji walczącej z błędami lekarskimi, opowiada o drastycznym przypadku ekspertyzy, w którym przed warszawskim sądem biegły lekarz odrzucał odpowiedzialność szpitala za zakażenie pacjentki żółtaczką. Argumentował, że choroby mogła nabawić się u kosmetyczki lub w czasie stosunku płciowego. Nie zauważył, że pacjentką była 2,5-letnia dziewczynka.

Reklama

Wielu lekarzy z przekonaniem broni jednak obecnego systemu. Argumentują, że brak solidarności podważa zaufanie pacjentów do całego zawodu i że artykuł 52. broni dobrego imienia zawodu, a nie służy do wybielania winnych nadużyć. "Jest niedopuszczalne, by lekarz wyrażał swoje poglądy o innym koledze do pacjenta. Bardzo często słyszy się w gabinetach zdanie: kto pani to zrobił albo kto panu to przepisał? To uwagi nie do chorego" - mówi DZIENNIKOWI jeden z najbardziej znanych w Polsce lekarzy prof. Andrzej Szczeklik.