Powodem determinacji Sikorskiego jest wewnętrzny audyt, z którego wynika, że przeciętny pracownik spędza dziennie w ministerstwie siedem godzin i 40 minut, a powinien – osiem godzin i 15 minut. Dlatego wszyscy muszą teraz odnotowywać każde wyjście, nawet na lunch, a wpisy są sprawdzane. "Jeżeli pójdę na nieformalny lunch, to będę musiał zostać dłużej w pracy" - użala się jeden z doświadczonych pracowników. A pokus wokół ministerstwa jest wiele: resort mieści się w alei Szucha, tuż przy Łazienkach i Placu na Rozdrożu, wokół którego tętni restauracyjne życie już od rana.

Reklama

Pracownicy są więc zaniepokojeni i doszukują się poważniejszych przyczyn decyzji ministra niż tylko audyt. Większość z nich uważa, że nowy minister przyniósł ze sobą za dużo przyzwyczajeń z MON, gdzie obowiązują inne zasady. Ściągnął zresztą do MSZ kilku swoich współpracowników z resortu obrony. "Tylko trzech czy czterech" - bagatelizuje Piotr Paszkowski, który sam pracował w MON z Sikorskim.

Jednym z nich jest pułkownik Artur Szczepaniec, który został dyrektorem zarządu obsługi MSZ. Według niektórych naszych rozmówców pułkownik zażądał od swoich pracowników deklaracji lojalności. "Powiało grozą" - relacjonują rozmówcy DZIENNIKA. "O lojalkach nic nie wiem" - komentuje Paszkowski i obiecuje sprawę wyjaśnić. Chwali za to pułkownika za sprawne kierowanie pracą i wykazanie nieprawidłowości w zarządzaniu.

Sikorski za łamanie dyscypliny nikogo jeszcze do sądu pracy nie podał. Na razie jego sekretariat wydał instrukcję, jak ma wyglądać obieg dokumentów i ich format. To też nowinka przyniesiona z MON: korespondencję i notatki do rozmów należy pisać ściśle określoną czcionką, z zachowaniem regulaminowych odstępów, na papierze w formacie A5.

Reklama

Czy dyscyplina da się pogodzić z dyplomacją? – zapytał DZIENNIK Dariusza Rosatiego. "Praca w MSZ to służba i dyscyplina jest potrzebna" - mówi były szef polskiej dyplomacji. Jako przykład przytacza kłopoty w porozumieniu się na linii MON - prezydent po katastrofie samolotu CASA.

"Nie może być tak, że po godz. 19 nikt w resorcie nie odbiera telefonów" - oburza się Rosati.

I dodaje, że w czasie, gdy on kierował MSZ, jego pracownicy zostawali dłużej, niż przewidywał to regulamin. Paszkowski potwierdza, że i teraz tak niektórzy pracują. On sam wychodzi z pracy około 19 - 20, pracuję po 14 godzin. Półżartem dodaje: "Chyba podam mojego szefa do sądu pracy".

Reklama

"Dyscyplina i odpowiedzialność muszą być; nie wystarczy samo popijanie whisky i palenie cygar" - potwierdza słowa Rosatiego jeden z pracowników resortu jeszcze z poprzedniej ekipy. Ale ostrzega: "Nie da się jednak wprowadzić takiej dyscypliny jak w wojsku, bo nieformalne kontakty są ważną częścią pracy dyplomaty".

Zgadza się z tym Paszkowski: :Nie ma mowy o wojskowym drylu na dyplomatycznym salonie" - zapewnia. Jego zdaniem mówienie o "monoizacji” MSZ jest więc całkowicie na wyrost. Ale w MSZ niektórzy dowcipkują, że nie zdziwią się, gdy następnym razem zobaczą w gmachu umundurowane sekretarki.