Pomysł wyborów mieszanych zakłada, że głosowanie odbyłoby się jak zwykle w lokalach, ale z zachowaniem surowych środków ostrożności. Taka zmiana oznacza przywrócenie obwodowych komisji wyborczych. Jest ich 27 tys., czyli 10 razy więcej niż komisji gminnych przewidzianych w ustawie o głosowaniu korespondencyjnym. Ma to m.in. przyspieszyć liczenie głosów. Alternatywnym planem miało być głosowanie w pełni korespondencyjne (z modyfikacjami, m.in. w zakresie zwiększenia roli PKW). Ale PiS uznał, że ten model wygeneruje kłopoty ze sprawnym przeprowadzeniem drugiej tury. Ugrupowanie rządzące, choć będzie forsować projekt, to woli, by korekty prawa wyborczego zostały dokonane we współpracy z opozycją. Wybory mieszane „chwyciły”, a wobec sygnałów ze strony opozycji chcemy zostawić jakieś pole do dyskusji - mówi polityk koalicji rządzącej. A Krzysztof Gawkowski z Lewicy deklaruje: Jesteśmy w stanie rozmawiać o różnych korektach, ale dla nas najważniejsza jest zasadnicza rola PKW w procesie wyborczym.

Reklama

Platforma Obywatelska już wykonała manewr wyprzedzający, proponując własną koncepcję wyborów mieszanych. Zakłada ona, że do 15. dnia przed wyborami każdy mógłby zgłosić chęć głosowania korespondencyjnego. Do siódmego dnia przed głosowaniem każdy powinien otrzymać już imienny pakiet wyborczy, który następnie odda w gminie, na poczcie albo w dniu głosowania do komisji wyborczej. W ten sposób wybory będą rozciągnięte w czasie, nie będzie tak, że wszyscy w jednym dniu udadzą się do lokali wyborczych - przekonywał Robert Kropiwnicki z PO. Nasz rozmówca z PiS przypomina, że wybory są jednodniowe, dlatego taka zmiana wymagałaby modyfikacji konstytucji.

Klimat w dyskusji na temat sposobów głosowania zmienia się jednak. Można przyjąć takie rozwiązanie (korespondencyjne ‒ red.), jeśli nie jest oparte na przymusie, ale z trudem mieści się ono w ustawie zasadniczej. Wskazane jest w niej głosowanie w lokalach - podkreśla konstytucjonalista, dr hab. Ryszard Piotrowski. Jego zdaniem taki model jest dopuszczalny tylko wtedy, gdy zachowane zostanie głosowanie w lokalach wyborczych, a forma korespondencyjna będzie dla wybranych grup lub tylko dla chętnych.

W sytuacji porozumienia politycznego istnieje szansa na szybszą pracę parlamentu. Jeśli Sejm przy nowelizacji kodeksu wyborczego popracuje porządnie, tzn. z udziałem komisji, debatą, przemyślanymi propozycjami poprawek i ta ustawa dotrze do Senatu w kształcie niewymagającym zbyt wielu poprawek i w opinii senatorów spełni znamiona powszechnych, demokratycznych i bezpiecznych wyborów, wówczas jest szansa, że Senat popracuje krócej niż w przypadku ostatniej ustawy, która wprowadziła wyborczą farsę, a nie prawdziwe wybory - powiedział DGP marszałek Senatu Tomasz Grodzki.

Kłopotem w realizacji tych pomysłów są zastrzeżenia co do ich skutków epidemiologicznych. Minister zdrowia Łukasz Szumowski jest za metodą korespondencyjną. Z kolei prof. Robert Flisiak, prezes Polskiego Towarzystwa Epidemiologów i Lekarzy Chorób Zakaźnych ‒ tego gremium, które niedawno w opinii przygotowanej dla Senatu zmiażdżyło wręcz projekt PiS o głosowaniu korespondencyjnym, dziś tonuje. Tamtą opinię pisaliśmy w szczycie epidemii w odniesieniu do konkretnego dokumentu. W tej chwili nie możemy się odnieść do przepisów, które się wykuwają - zastrzega. Zwraca też uwagę, że sytuacja epidemiczna się zmienia. Mamy całe obszary kraju, kilka województw, w których nowych zakażeń nie ma. Kto wie, być może za dwa‒trzy tygodnie będzie taka sytuacja, że bylibyśmy w stanie przeprowadzić „tradycyjne” wybory w lokalach wyborczych ‒ mówi profesor. Podstawowa zasada to "identyfikować i izolować".

Reklama

Kolejna kontrowersyjna kwestia to prawo do startu bez konieczności ponownej rejestracji dla już zgłoszonych kandydatów. Wybitni konstytucjonaliści i byli szefowie PKW twierdzą, że to zasadne - twierdzi polityk PiS. Jego zdaniem swoista kontynuacja powinna obowiązywać także w przypadku już poniesionych wydatków kampanijnych. Po prostu dwie kampanie można byłoby rozliczyć jako jedną - ocenia nasz rozmówca z rządu. Ostatecznie w projekcie ustalono różne limity. Nowi kandydaci – na jedną, krótszą kampanię – będą mogli wydać 50 proc. limitu, czyli ponad 9 mln zł. Z kolei ci, którzy są już po jednej kampanii, otrzymają łączny limit 150 proc., czyli – 100 proc. z kampanii do wyborów 10 maja plus 50 proc. na kolejną. Pieniądze będą rozliczane łącznie

Kolejny kluczowy zapis w projekcie nowych przepisów dotyczy przywrócenia PKW pełnej kontroli nad wyborami. Będą one zorganizowane w komisjach obwodowych z zachowaniem środków ostrożności. Dotychczasowi kandydaci mają mieć zagwarantowane prawo startu bez ponownego zbierania podpisów, choć w PiS jest świadomość, że budzi to wątpliwości części konstytucjonalistów. Ostatecznie PiS zgodził się też, by nowi kandydaci mogli dołączyć do stawki, o ile zbiorą 100 tys. podpisów. Nowogrodzkiej zależy też na tym, by wybór prezydenta został dokonany i zatwierdzony przez Sąd Najwyższy przed 6 sierpnia, czyli przed końcem kadencji Andrzeja Dudy. Oznacza to ‒ uwzględniając trzy tygodnie potrzebne dla SN – że druga tura musi się odbyć przed 15 lipca. A skoro tak, to pierwsza tura musi wypaść w ostatnią niedzielę czerwca.