Prezydent Lech Kaczyński uczestniczy w Paryżu w historycznym wydarzeniu. Po raz pierwszy przy jednym stole zasiadło aż 43 przywódców z państw basenu Morza Śródziemnego i Unii Europejskiej. Nierzadko są to liderzy śmiertelnie skłóconych ze sobą narodów - Żydów i Syryjczyków, czy Żydów i Palestyńczyków. Na szczycie nie ma przedstawicieli Libii, która zbojkotowała spotkanie. Zabrakło też dwóch królów - Jordanii i Maroko - którzy nie przyjechali z powodów osobistych.
Sarkozy i jego "mission impossible"
Marzeniem gospodarza spotkania, prezydenta Francji Nicolasa Sarkozy'ego, jest doprowadzenie do międzynarodowego porozumienia i utworzenia Unii Śródziemnomorskiej. Co kryje się na końcu tej drogi? Między innymi misja, która wydaje się być nie do zrealizowania, czyli zakończenie konfliktu izraelsko-palestyńskiego. Pierwszy krok w tę stronę jest rzeczywiście imponujący. W niedzielę Sarkozy'emu udało się doprowadzić do wspólnej konferencji z premierem Izraela Ehudem Olmertem i Mahmudem Abbasem, prezydentem Autonomii Palestyńskiej.
"Naszym zadaniem jest nauczyć się kochać, zamiast nienawidzić i prowadzić wojny, a naszym wspólnym problemem jest brak zaufania" - nieco naiwnie tłumaczył na otwarciu szczytu Sarkozy.
Impreza odbywa się Grand Palais, czyli pokrytej szklanym dachem budowli wybudowanej z okazji Wystawy Światowej w 1900 roku. Wszyscy przywódcy są też zaproszeni na jutrzejszą defiladę wojskową z okazji Dnia Bastyli - narodowego święta Francji.
Nasz kawałek tortu
W cieniu tej wielkiej rozgrywki odbywają się mniejsze gry - takie jak sprawa polskiego wahania w sprawie traktatu lizbońskiego. Prezydent Francji obiecał znaleźć czas na osobistą rozmowę z Lechem Kaczyńskim.
Obaj politycy mają o czym dyskutować. Kaczyński w wywiadzie dla DZIENNIKA zasugerował, że nie podpisze się pod traktatem lizbońskim, dopóki nie ratyfikuje go Irlandia. O jego wahaniu świat dowiedział się 1 lipca - dokładnie pierwszego dnia francuskiej prezydencji w Unii. Zaś Sarkozy niedawno ostro skarcił polskiego prezydenta w swoim wystąpieniu w Parlamencie Europejskim. Powiedział, że brak podpisu Lecha Kaczyńskiego pod traktatem to kwestia moralności, dlatego że polski prezydent sam negocjował jego kształt. Po tych słowach Lecha Kaczyńskiego bronił nawet premier Tusk.
Sarkozy i inni politycy europejscy coraz bardziej zdają sobie sprawę z tego, że skuteczny nacisk na Kaczyńskiego może wywrzeć jedynie rząd Donalda Tuska. A temu - jak się okazuje - nie brakuje możliwości wywarcia presji na Pałac Prezydencki.
W sobotę wicepremier Grzegorz Schetyna zasugerował, że brak prezydenckiego podpisu może przyczynić się do fiaska projektu ratunkowego dla polskich stoczni. Teraz podnoszony jest też inny temat - walki o personalia w Unii Europejskiej.
Chodzi m.in. o stanowisko przewodniczącego Parlamentu Europejskiego. Nieoficjalnie mówi się, że może je objąć prof. Jerzy Buzek z PO. Już kilka miesięcy temu przedstawiciele unijnej dyplomacji potwierdzali w rozmowie z DZIENNIKIEM, że Polska dostanie albo to stanowisko, albo fotel szefa prestiżowej komisji spraw zagranicznych, w którym dziś zasiada Jacek Saryusz-Wolski, także z PO.
Polska rozgrywka wewnętrzna
Te plany może popsuć prezydent. "Nieprzewidywalnemu partnerowi nikt nie zaoferuje stanowiska, w którego pełnieniu przewidywalność jest niezbędna" - mówi nasz rozmówca z Brukseli. "Docierają do mnie głosy, że propozycja dla Polski będzie zależała od zgody na ratyfikację traktatu" - podkreśla polityk zaangażowany w negocjacje. A szef klubu PO Zbigniew Chlebowski mówi wprost: "Negocjacje w sprawie ważnych stanowisk w UE są zagrożone".
Stanowiska dla Buzka czy Saryusza-Wolskiego to nie wszystko. Wejście w życie traktatu lizbońskiego to nowe otwarcie katalogu dostępnych funkcji. Starania Polski o posadę prezydenta UE czy szefa unijnej dyplomacji można włożyć między bajki. Ale już zastępca tego ostatniego odpowiedzialny za politykę energetyczną UE to kuszące stanowisko. "Dopiero traktat lizboński otworzy drogę do tych negocjacji" - ucina spekulacje Saryusz-Wolski.
Zdaniem PiS, Platforma przesadza, znajdując zależności między podpisem prezydenta a wydarzeniami wewnątrzunijnymi. Według Pawła Kowala, te dwie sprawy są od siebie niezależne. "Co dzień wymyślane są coraz to nowe argumenty, by przymusić prezydenta do podpisania traktatu, i wydaje mi się, że PO nawet kogoś już zatrudniła, by te argumenty wymyślał" - drwi poseł PiS. "To tylko próba zastraszania Polaków" - dodaje wiceprzewodniczący Parlamentu Europejskiego Adam Bielan z PiS.
Politycy Platformy odpowiadają, że aktywnym graczem w Unii można być tylko wtedy, gdy należy się do jej czołówki. "A trudno mówić, że do niej należymy, skoro prezydent zwleka z podpisaniem traktatu z niejasnych powodów" - tłumaczy Chlebowski.