Dla Lidii Bagińskiej upływający rok był rokiem walki. Jej przygoda z Trybunałem Konstytucyjnym ciągnie się jednak już dwa lata. Bagińska została wybrana przez Sejm na sędziego Trybunału Konstytucynjego w grudniu 2006 roku. Rekomendowały ją LPR i Samoobrona. Bagińska prowadziła wtedy kancelarię z europosłem Samoobrony Markiem Czarneckim.

Reklama

Jak przypomina "Gazeta Wyborcza", kandydatura 39-letniej prawniczki od początku budziła kontrowersje. Nie miała doświadczenia w prawie konstytucyjnym. Do tego doszła sprawa ze spółką Unikat Development, której upadłością jako syndyk zajmowała się Bagińska. W lutym 2007 r. sąd uprawnienia syndyka jej odebrał. Wytknął jej konflikt interesów, niewykonywanie zarządzeń sędziego, wprowadzenie sądu w błąd.

W takiej atmosferze 6 marca 2007 r. prezydent zaprzysiągł Bagińską na sędziego TK. Jednak sześć dni później sama zrzekła się mandatu.

>>>Bagińska zrzeka się miejsca w Trybunale

Ale po roku zmieniła zdanie. W warszawskim sądzie okręgowym złożyła pozew przeciwko skarbowi państwa reprezentowanemu przez Trybunał Konstytucyjny o "ustalenie, że istnieje prawo przysługujące jej do wykonywania mandatu sędziego Trybunału". Sądy okręgowy i apelacyjny uznały, że pozew Bagińskiej podlega odrzuceniu "ze względu na niedopuszczalność drogi sądowej", jej sprawa z Trybunałem nie ma bowiem charakteru sprawy cywilnej.

Reklama

To jednak nie zniechęciło Bagińskiej do walki o powrót do składu Trybunału. Twierdzi ona, że odrzucenie jej sprawy przez sądy oznacza de facto wyjęcie Trybunału Konstytucyjnego spod kontroli "w zakresie przestrzegania przepisów i procedur prawa". Przed świętami jej pełnomocnicy, w tym, jak zauważa "Gazeta Wyborcza", jej partner w kancelarii Marek Czarnecki gotowi byli ze skargą kasacyjną do Sądu Najwyższego. Według nich to on ma rozstrzygnąć, czy mandat Bagińskiej wygasł.