Od lipca 2006 r., kiedy został szefem spółki, której blisko 40 proc. akcji należy do Skarbu Państwa, zarobił przeszło 5 mln zł. Kolejny milion ma wpłynąć jeszcze w tym roku na jego konto z tytułu zakazu konkurencji.

Skąd takie wysokie uposażenie byłego prezesa Ciechu, który znalazł się tam w 2006 r. z rekomendacji rządu PiS? Jak dowiedział się DZIENNIK, na tę wysoka kwotę składają się pensje prezesa zarządu, premie, nagrody wypłacane z zysku firmy oraz wynagrodzenia za pracę w radach nadzorczych spółek zależnych Ciechu. Sam Mirosław Kochalski nie chciał rozmawiać na temat swoich zarobków. "Wszystkie informacje na temat mojego uposażenia znajdą się w sprawozdaniach rocznych, które do publicznej informacji zostaną podane za kilka miesięcy. Sam nie mogę ich ujawnić, gdyż wiąże mnie tajemnica" - powiedział DZIENNIKOWI Kochalski.

Reklama

Jednak część danych na temat jego zarobków znalazła się w sprawozdaniach giełdowych, jakie co roku musi składać Ciech. I tak Kochalski tuż po objęciu funkcji w 2006 r. zarobił blisko pół miliona. Rok później jego uposażenie było znacznie wyższe i wyniosło już ponad 2,1 mln. Według danych, do których dotarł DZIENNIK, ponad 2,6 mln zł Kochalski zarobił w 2008 r. Choć ze stanowiska prezesa firmy odszedł w sierpniu ubiegłego roku, to jeszcze w tym roku kasa Ciechu zarezerwowała dla niego ponad milion zł na odprawy i odszkodowania w ramach klauzuli o zakazie konkurencji.

"On miał rzeczywiście tak świetnie zabezpieczony gigantyczny kontrakt, że czy go wypełnił do końca, czy nie, to i tak miał zagwarantowaną wypłatę uposażenia" - mówi DZIENNIKOWI wysoki rangą urzędnik z resortu skarbu.

Mirosław Kochalski zrobił najbardziej błyskotliwą karierę w IV RP. W ciągu zaledwie trzech lat awansował ze średniego rangą urzędnika stołecznego samorządu na prezesa Ciechu - jednej z największych spółek kontrolowanych przez państwo.

Wcześniej nie było tak spektakularnie: w latach 90. pracował Urzędzie Zamówień Publicznych, potem odpowiadał za zakupy w Orlenie. Jego kariera przyspieszyła, dopiero kiedy znalazł się w ekipie Lecha Kaczyńskiego, która w 2003 r. zajęła warszawski ratusz. W grudniu 2005 r., kiedy najbliżsi współpracownicy Lecha Kaczyńskiego przenosili się za nim do Pałacu Prezydenckiego, Kochalski został sekretarzem Warszawy i komisarzem stolicy. "Jego fenomen polegał na tym, że w ratuszu, w którym pracowało wielu niezbyt dobrze radzących sobie ludzi, był superprofesjonalnym urzędnikiem. I przede wszystkim nie miał ambicji politycznych" - mówi jeden z polityków PiS.

Kiedy w lipcu 2006 r. Kazimierz Marcinkiewicz ustępował z funkcji premiera na rzecz Jarosława Kaczyńskiego, dogadał się, że zostanie komisarzem Warszawy i kandydatem PiS na prezydenta stolicy. "Mirek o tej umowie nie wiedział, zezłościł się, ale to przełknął" - mówi kolejny z rozmówców z PiS. Na osłodę dwa tygodnie później przedstawiciel Ministerstwa Skarbu Państwa, którym kierował wówczas Wojciech Jasiński z PiS, zgłosił jego kandydaturę na szefa chemicznego holdingu.

Reklama

Formalnie w 2006 r. resort skarbu nie posiadał akcji Ciechu, ale sprawował kontrolę nad tą spółką za pośrednictwem Kompanii Węglowej, która już w całości należy do państwa.

"Kolejne wybory oznaczające zmiany na scenie politycznej powodują zmiany w zarządach spółek będących pod wpływem państwa. Amerykanie takie praktyki nazywają <systemem łupów>" - ocenia Andrzej Sadowski, ekspert z Centrum im. Adama Smitha.

Ciech od wielu lat jest uznawany za właśnie taką firmę. Przed Kochalskim kierował nią Ludwik Klinkosz, prezes blisko związany z politykami SLD. On również otrzymał sowite odszkodowanie po dymisji w 2006 roku. Z kasy spółki wypłacono mu blisko 900 tys. zł.

p

Ranking odpraw

Mirosław Kochalski to jeden z menadżerów, który otrzymał gigantyczną odprawę, po tym jak zrezygnował ze stanowiska. Piotr Kownacki, były prezes PKN Orlen, największej polskiej firmy, a dziś szef Kancelarii Prezydenta, z tytułu zakazu konkurencji dostał 1,5 mln zł. Odszkodowania otrzymali również blisko związani z PiS menadżerowie - Adam Glapiński w Polkomtelu oraz Krzystof Skóra. Według nieoficjalnych informacji Glapiński zainkasował 600 tys. zł, a Skóra 350 tys. zł.

Nieco innym przypadkiem jest sprawa Krzysztofa Bondaryka, który przeszedł z biznesu telekomunikacyjnego na stanowisko szefa Agencji Bezpieczeństwa Wewnętrznego. Mimo że kieruje największą tajną służbą sprawującą nadzór nad telekomami, otrzymał w 2008 r. od komórkowej Ery blisko pół mln zł netto.