Wiara w to, że w celu rozwiązania jakiegoś problemu należy przede wszystkim powołać specjalną komisję, jest u nas mocno ugruntowana. Mądrzy (a jeszcze lepiej: zaufani) ludzie zbiorą się, naradzą, przeanalizują, co trzeba, wydadzą oświadczenie i po kłopocie. Za czasów słusznie minionych krążył nawet taki dowcip: gdy na polach rośnie żyto i owies, a nagle zacznie padać śnieg, co się zbierze jako pierwsze? Oczywiście, że Biuro Polityczne KC PZPR.
Jeden nagi miecz
Mamy mieć nadzwyczajną komisję do spraw rosyjskich wpływów. O jej wadach prawnych i o możliwych skutkach wyborczych pisze się sporo. Mniej – o samym problemie owych rosyjskich wpływów i o tym, czy "operacja komisja" ma szanse je zmniejszyć, czy raczej wręcz przeciwnie. Bolesna prawda jest tymczasem taka, że z różnymi formami zjawiska mamy do czynienia od dawna i że w znacznym stopniu rzutuje ono na nasze bezpieczeństwo narodowe.
Dwa bloki polityczne, czy raczej zwaśnione plemiona, usiłują dzisiaj kreować przekonanie, że problem dotyczy wyłącznie "tych drugich". Tak zwana Zjednoczona Prawica ewidentnie traktuje speckomisję jako narzędzie do dyskredytowania opozycji i ustawiania jej w roli zorganizowanej agentury rosyjskiej lub, w razie potrzeby, rosyjsko-niemieckiej. Politycznie to wygodne, przynajmniej doraźnie, bo zwalnia z tak kłopotliwych zabiegów, jak choćby konkurowanie na programy, dyskusja o jakości zarządzania sferą publiczną czy tłumaczenie się ze wzrostów kosztów życia. Drożyzna? Inflacja? Korupcja i afery w naszych szeregach? Furda, ważniejsze przecież, że Jarosław Kaczyński, Mateusz Morawiecki i spółka własną piersią bronią nas przed obcymi agentami. Ale dla drugiej strony to też sytuacja pod pewnymi względami korzystna. Taki atak po pierwsze wpływa na mobilizację żelaznego elektoratu, a po drugie daje okazję do wystąpienia w roli niewinnej ofiary w oczach wielu labilnych dotychczas wyborców. No i w naturalny sposób uzasadnia odpłatę pięknym za nadobne, czyli wpakowanie całego PiS z przyległościami do wora z napisem "agenci Kremla" – bez niuansowania, a może i wbrew faktom. Elektoratowi się to spodoba, a działaczy zwolni z tak żmudnych i niewdzięcznych działań, jak projektowanie lepszych instytucji i polityk publicznych.
CZYTAJ WIĘCEJ W WEEKENDOWYM "DZIENNIKU GAZECIE PRAWNEJ">>>
Autor jest wykładowcą Uniwersytetu Jana Kochanowskiego w Kielcach, ekspertem fundacji Po.Int oraz Nowej Konfederacji