Mimo ośmiogodzinnej wymiany argumentów na razie nie ma mowy, by Donald Tusk i Lech Kaczyński zmienili swoje stanowiska w sprawie unijnych szczytów.

Reklama

Według premiera prezydent nie może bywać na szczytach UE bez zgody szefa Rady Ministrów. Dlaczego? Bo to rząd odpowiada za politykę zagraniczną, a szczyty są jej częścią.

Zdaniem prezydenta premier nie może dyktować, co wolno głowie państwa. Co więcej, według Lecha Kaczyńskiego sprawy nie ma, bo na ostatnich szczytach nie było żadnych sporów. Dlatego chce umorzenia sprawy.

>>>Spór o kompetencje, a nie o krzesło

Pojedynek w Trybunale, choć odbywał się w ciszy i bez spektakularnej debaty, był nie mniej zacięty niż medialne starcia w trakcie słynnej kłótni o samolot. Premier nie chciał się wówczas zgodzić na udział Lecha Kaczyńskiego w październikowym szczycie UE.

"Przecież to sytuacja absurdalna, to nie my będziemy się śmiali, tylko z nas będą się śmiali" - mówił wtedy Tusk o obecności obu najważniejszych polskich polityków na szczycie. Rząd uchwalił więc, że w skład delegacji nie wchodzi prezydent, a szef kancelarii premiera Tomasz Arabski odmówił mu samolotu do Brukseli. W piśmie do Lecha Kaczyńskiego tłumaczył, że "delegacja w składzie określonym przez premiera udała się już do Brukseli, w związku z powyższym wniosek uważam za bezzasadny".

Prezydenta to nie zraziło - poleciał na szczyt czarterem, wszedł na salę obrad i nie kryjąc satysfakcji, klepnął Tuska w plecy, co uwieczniły kamery telewizji. I choć stosunki między premierem i prezydentem zaczęły się poprawiać, to ta sprawa nadal ich dzieli.

Reklama

>>> Pojedynek Tuska z Kaczyńskim o krzesło

Przed Trybunałem Tusk wyraźnie chciał pokazać, jak zależy mu na merytorycznym rozstrzygnięciu, i dlatego nie wysłał na rozprawę swojego szefa kancelarii, ale prawnika Macieja Berka, prezesa Rządowego Centrum Legislacji.

Prezydenta reprezentował szef jego kancelarii Piotr Kownacki, był też minister Andrzej Duda. Lech Kaczyński miał jednak jeszcze asa w rękawie. Był nim szef katedry prawa konstytucyjnego KUL prof. Dariusz Dudek, włączony w skład reprezentacji w ostatniej chwili. Przedstawiciele premiera byli niemile zaskoczeni tą zmianą.

Berek argumentował, że prezydent nie może samodzielnie decydować o udziale w szczytach, bo to neguje kompetencje premiera do określania składu delegacji. "Obecność prezydenta ogranicza udział w obradach MSZ i innych ministrów. A to wpływa na możliwość realizowania polityki zagranicznej" - wywodził.

"Chciałbym sprostować. W praktyce są dwa krzesła, bo szczyt to spotkanie, w którym uczestniczą głowy państw lub szefowie rządów, czyli mogą być też obaj łącznie. W razie potrzeby ministrowie dołączają do premiera czy prezydenta, nie ma z tym kłopotów" - zareagował Kownacki. Ale przedstawiciel rządu nie dawał się przekonać. "Prezydent uczestniczy w polityce zagranicznej tylko w takim wymiarze, w jakim przyznaje mu to konstytucja" - argumentował Berek.

Prof. Dudka odpowiedział, że taka linia rozumowania jest "radykalna". Nie można bowiem ograniczać prezydenckich kompetencji do wymienionych w konstytucji, gdyż głowa państwa jest najwyższym przedstawicielem władzy państwowej. "Jak prezydent miałby zwracać się do premiera w sprawie udziału w szczycie? To miałaby być prośba lub petycja? A czy decyzja premiera miałaby charakter polecenia służbowego?" - pytał ironicznie.

Sędziowie po rundzie pytań zdecydowali o odroczeniu rozprawy. Prezydent uzupełnił wniosek o kolejne ekspertyzy i Trybunał dał sobie czas na zapoznanie z nimi. Minimum dwa tygodnie.