Około 12,5 mln zł - tyle według Presserwisu wynosi dług Ad Novum, spółki wydającej "Trybunę", wobec drukarni. Ale to nie wszystko. Firma zalega też ZUS. O tym, czy "Trybuna" upadnie, zdecyduje sąd. A ten odroczył wczoraj swoją decyzję o dwa tygodnie.
Redaktor naczelny Wiesław Dębski nie chciał komentować sytuacji swojej gazety. "Nie chcę się wypowiadać. My robimy gazetę i mamy nadzieję, że będziemy ją robić jak najdłużej" - uciął.
Nieoficjalnie pracownicy "Trybuny" przyznają, że mają nadzieję, że uda się ją ocalić. "Jeśli będzie upadłość, to przecież drukarnia i tak nie odzyska tych pieniędzy. A tak to przynajmniej co miesiąc im coś wypłacamy" - mówi jeden z naszych rozmówców.
Nasi informatorzy podkreślają, że dług powstał jeszcze w latach 90. "Od zawsze wiedzieliśmy, że wystarczy, jak minister skarbu naciśnie na dyrektora drukarni, to można nas zamknąć. Bo to jest drukarnia państwowa. Jak do władzy przyszła AWS, myśleliśmy, że to koniec. Tak samo było za PiS. Wreszcie przyszła Platforma i się okazało, że bezwzględnie z jednej strony odezwała się drukarnia, z drugiej strony ZUS" - mówi osoba związana z gazetą.
"Trybuna" to sztandarowa gazeta lewicy. Powstała w 1990 r. jako kontynuacja peerelowskiej "Trybuny Ludu". Na jej czele stanął Marek Siwiec. Część naszych rozmówców ocenia, że to właśnie pod jego kierownictwem gazeta najlepiej się rozwijała. "<Trybuna> była wtedy gazetą opiniotwórczą" - mówi polityk lewicy związany przed laty z gazetą.
Ale ocena "Trybuny" zależy od opcji politycznej oceniającego. Na przykład zdaniem Leszka Millera najlepsze lata dla gazety były pod kierownictwem Andrzeja Urbańczyka i Marka Barańskiego. Ten pierwszy, jak podkreśla były premier, nadał "Trybunie" "intelektualny pazur", zaś drugi "drapieżność".
Jedno jest pewne: niezależnie, kto aktualnie kierował "Trybuną", była ona opoką śmietanki SLD. "Na imprezach organizowanych przez <Trybunę> bywali wszyscy: Oleksy, Miller, Kwaśniewski, Borowski, Sierakowska. Był czas, że bywał też Adam Michnik" - mówi jeden z naszych rozmówców. I zastrzega: "Ostatnią, jaką ja pamiętam, była impreza pod tytułem: pożegnanie <Trybuny> z ludem w 1991 r. To była ostatnia duża impreza. Potem były jakieś imprezki typu urodziny <Trybuny>, ale że ja nie lubię styp, to na nie nie chodziłem."
Wzajemne relacje między politykami lewicy a redakcją zmieniały się w zależności od tego, kto w danym momencie kierował Sojuszem, a kto "Trybuną". "Jak byłem szefem SLD, w <Trybunie> była taka grupa, która mnie bardzo atakowała: Rolicki i Dębski. Ogłosili manifest. Był on bardziej charakterystyczny dla partii politycznej, a nie dla gazety. Oni postanowili być czymś w rodzaju alternatywy dla SLD" - wspomina Miller. I dodaje: "Zaatakowali mnie, że mówiłem, że to rynek ma rację i że nie da się go oszukać. Stwierdzili, że jest to antylewicowe. Patrząc na to, co się dzieje, można powiedzieć, że to właśnie rynek ma rację. Albo jest towar, który się sprzedaje, albo nie. Dziś <Trybuna> pada ofiarą tej prawidłowości."
Nie ma oficjalnych danych o sprzedaży "Trybuny". Nieoficjalnie mówi się o 15 tys. egzemplarzy. Ale są też tacy, którzy mówią tylko o 5 tys. Kolejny problem to brak poważnego inwestora. "<Trybuna> ma kłopoty finansowe niemal od zawsze i ciągle jej grozi upadłość. Ale jakoś się ukazuje" - śmieje się jeden z polityków lewicy. I przytacza anegdotę: "Spotkałem się z kolegami z <Trybuny> na jakimś pogrzebie, bo wtedy się właśnie spotykamy. Starszak, czyli szef wydawnictwa Urma, które wydaje <Nie>, narzekał, że nakład mu spadł poniżej 250 tys. I pyta się Barańskiego: <Marek, ty chyba też masz poniżej 250>. Na co Barański mówi: "Ale chodzi ci o skalę dziesięciolecia?".
Zdaniem Millera, który przyznaje, że "Trybunę" czyta jedynie od czasu do czasu, jej upadek byłby "smutnym symbolem kondycji polskiej lewicy".