„Trybuna” od dawna borykała się z olbrzymimi problemami finansowymi, ale w redakcji nikt nie podejrzewał, że jej wydawanie zostanie zawieszone. – Wszystko toczyło się zwykłym rytmem. Ta wiadomość uderzyła w nas jak bomba. Nawet nie zdążyliśmy się pożegnać z czytelnikami – mówi jeden z pracowników redakcji.

Reklama

W piątek zespół normalnie pracował nad weekendowym wdaniem. Po południu, gdy część kolumn już była w drukarni, prezes Ad Novum, Arkadiusz Ostrowski niespodziewanie zjawił się u naczelnego i powiedział, że trzeba przerwać prace, bo gazeta się nie ukaże. – Część tekstów dziennikarze wrzucili do intrernetu i w grobowych nastrojach rozjechali się do domów. Wczoraj odbyło się spotkanie pracowników z prezesem. Konkrety jednak nie padły. – Dopadł nas kryzys, zawsze udawało się przekonać wierzycieli do przesunięcia terminów, teraz nie byli już skłonni do kompromisów – mówi nam Wiesław Dębski, redaktor naczelny "Trybuny".

Liczący około 30 osób zespół został wysłany na zaległe urlopy. Wydawca tytułu poinformował jednak, że rozmowy z inwestorami cały czas trwają i dziennik wróci na rynek 1 lutego 2010 roku. Ale w jego zapewnienia uwierzyło niewielu. – O inwestorach słyszymy od dwóch lat, a w kasie nie pojawiła się nawet dodatkowa złotówka – mówi jeden z naszych rozmówców.

Widmo upadku groziło dziennikowi wielokrotnie. – Największe zadłużenie powstało w pierwszej połowie lat 90 – mówi Dębski. Z medialnych doniesień wynikało jednak, że w sierpniu tego roku dług Ad Novum wobec drukarni i ZUS miał sięgnąć 12 mln zł. Sąd odrzucił wtedy wniosek o upadłość wydawcy, który złożyły Zakłady Graficzne Dom Słowa Polskiego SA. Uznał, że Ad Novum nie ma środków na zabezpieczenie procesu likwidacji.

Reklama

Gazetę utworzono w roku 1990, po upadku głównego dziennika rządzącej Polskiej Zjednoczonej Partii Robotniczej. Mimo, że była spadkobiercą tytułu, którego nakład sięgał nawet 1,5 mln egzemplarzy, to po transformacji "Trybuna" nigdy poważnie nie zagroziła innym dziennikom. Zwłaszcza w ostatnich latach jego sprzedaż systematycznie spadała. Ostatnie oficjalne dane z 2006 roku mówią o około 20 tys egzemplarzy. Od tego czasu wiarygodnych informacji próżno szukać, bo gazeta w ramach oszczędności wycofała się ze Związku Kontroli Dystrybucji Prasy.

Czytaj dalej >>>



Reklama

Ratowników "Trybuna" miała wielu. Pierwszym naczelnym tytułu był Marek Siwiec z SLD, który dziś swoim następcom zarzuca, że nie potrafili wykorzystać potencjału gazety i politycznych koneksji do stworzenia silnego tytułu, który potrafiłby się utrzymać na rynku. – Cały czas były próby kupowania lojalności „Trybuny" przez polityków lewicy, ale to były tylko kroplówki. Dzięki nim można przeżyć dobę, dwie, ale nie da się postawić pacjenta na nogi - mówi Siwiec.

Gazetą kierowali po nim m.in. Dariusz Szymczycha, późniejszy sekretarz stanu w Kancelarii Prezydenta RP Aleksandra Kwaśniewskiego, Janusz Rolicki, czy Marek Barański. Tytuł formalnie nie był organem SLD, ale nigdy nie był w stanie pozbyć się partyjnej etykiety.

– Upadek "Trybuny" jest oczywiście symboliczny i stanowi memento dla SLD, które podobnie jak "Trybuna" pozostaje zakładnikiem pewnej epoki. Epoki wyjście z PRL – przyznaje Sławomir Sierakowski, redaktor naczelny "Krytyki politycznej" i dodaje, że skoro nie udało się stworzyć przekonującej propozycji na nowe czasy, dziennik skazany był na powolną agonię.