Za rządów SLD bali się ich politycy, ministrowie. Zaufani premiera Leszka Millera pociągali za sznurki w najważniejszych urzędach. Gen. Paweł Pruszyński był wiceszefem ABW. Mariusz Łapiński - ministrem zdrowia. Aleksander Nauman - szefem NFZ. Zdzisław Montkiewicz - prezesem PZU.
>>>Czy Kaczyński kazał zbierać haki na PO
Zniknęli z polityki razem ze starym Sojuszem Lewicy Demokratycznej. Ale dzięki Łapińskiemu wrócili do gry: znowu w grupie. Tzw. "grupa hakowa" ukonstytuowała się w biznesie. Był sierpień 2008. W jednym z warszawskich biur notarialnych zarejestrował się Uzbecko-Polski Dom Handlowy, spółka z ograniczoną odpowiedzialnością. Prezesem został Montkiewicz, do rady nadzorczej trafili Łapiński, Nauman i Pruszyński.
>>>Palikot zbiera nowe haki na prezydenta
Spółka powstała za pieniądze Łapińskiego, a właściwie jego firmy M Pharma. "To był moment, że kilku z nas było bez pracy, pan Mariusz dzwonił i proponował takie przedsięwzięcie. Stąd te nazwiska" - tłumaczy Paweł Pruszyński.
Obok "dużych" nazwisk pojawiły się tylko dwa mniej znane. Do zarządu trafia Dariusz Cychol, do niedawna dziennikarz tygodnika "Nie", obecnie PR-owiec. Świetnie zna rosyjski (dziennikarstwo studiował m.in. w Moskwie) - to atut, bo firma ma robić interesy na Wschodzie.Kolejny człowiek w zarządzie to Roman Gałuszka, w latach 90. wicedyrektor departamentu gier losowych w Ministerstwie Finansów.
Uzbek zainteresowany robieniem interesów w Polsce, jeśli zajrzy do rejestru w sądzie, nie dowie się, czym się zajmuje Uzbecko-Polski Dom Handlowy. Ani jakie ma obroty.
O genezie spółki opowiada przyjaciel Łapińskiego (anonimowo, nie chce sobie psuć kontaktów): "Mariusz postanowił zarobić na handlu ze Wschodem. Wciąż ma gabinet w warszawskim szpitalu na Banacha, jest szefem kliniki, ma tabliczkę na drzwiach z profesorskim tytułem. Ale teraz bez reszty pochłonął go handel z Ukrainą i Uzbekistanem".
Łapiński wciąż formalnie jest pracownikiem Katedry i Kliniki Chorób Wewnętrznych i Nadciśnienia Tętniczego Akademii Medycznej w Warszawie. I ma gabinet w szpitalu na Banacha.Ma też sentyment do Wschodu. Od półtora roku działa w fundacji Warszawa - Kijów, jest szefem jej rady nadzorczej. Wiceszefem jest nie byle kto, bo sam Bolesław Borysiuk, były członek Samoobrony, dziś doradca w telewizji publicznej. Czym zajmuje się fundacja? Nie wiadomo.
Skąd pomysł na Uzbekistan? Według jego znajomych Łapiński miał poznać na przyjęciu ambasadora Uzbekistanu. "Jego teść - to znaczy teść ambasadora - jest dobrze <poukładany> u siebie w kraju. Tam jest polityka klanowa, trzeba znać ludzi. Szczegółów nie znam, Mariusz chroni kontakty, nikt nie wie, z kim tak naprawdę się dogadywał" - opowiada jeden z jego przyjaciół.
Mówi jeden ze współpracowników spółki: "Grupa hakowa? Za tym biznesem stoi Łapiński. To jego pieniądze i pomysły na biznes. W ciągu roku miał ich kilkadziesiąt. Montkiewicz nawet nie mówi po rosyjsku, nie angażuje się w działalność. Mariusz jest tym, który napędza spółkę. Zresztą nie tylko tę".
W zakładaniu firmy pomagał Ryszard Kuciński - były rzecznik Prokuratury Okręgowej w Warszawie, dziś adwokat. Wcześniej reprezentował w sądzie Naumana, Łapińskiego i Pruszyńskiego.
Znajomy Łapińskiego Adam Z.: "Uzbecko-Polski Dom Handlowy z bliska wygląda przaśnie. Trzy dobre samochody, dwie, trzy rosyjskojęzyczne sekretarki - co jest zaletą w kontaktach z Uzbekistanem. Ale sekretarki prawie nie mówią po polsku".
Według niego w ciągu jednego roku Łapiński miał kilkadziesiąt pomysłów na zarobienie pieniędzy: chciał budować fabrykę insuliny, prywatyzować szpital, importować wołowinę, korpusy kurczaków, miedź, nikiel i rodzynki. Chciał kupować Bioton od Ryszarda Krauzego. Miał na oku kopalnię złota w Mongolii. Ostatecznie miał kupić przędzalnię bawełny w Uzbekistanie.
Paweł Pruszyński trafił do Łapińskiego, gdy stracił pracę w firmie Biopower (zajmował się tam energią odnawialną). Mówi Adam Z.: "Generał był potrójnie przydatny: po pierwsze kiedyś dostał od Uzbeków medal czy podziękowania za wspólną akcję służb. Po drugie skończył technikum włókiennicze, a Mariusz chciał robić interesy na bawełnie. Po trzecie przez swoje wejścia w ABW miał zapewniać spokój w interesach".
Pruszyński, generał brygady ABW i łódzki polityk SLD, były esbek. Od 1979 r. pracownik łódzkiego wojewódzkiego urzędu spraw wewnętrznych. W 1982 r. - jako słuchacz milicyjnej szkoły oficerskiej - brał udział w tłumieniu manifestacji i strajków. Zweryfikowany pozytywnie. W latach 90. szef delegatury UOP w Łodzi. W 2002 r. premier Miller powołał go na zastępcę szefa ABW. Odszedł w 2005 r.
Generał Pruszyński przyznaje, że na polecenie Łapińskiego w ostatnim czasie jeździł do Uzbekistanu. Badał możliwości otwarcia fabryki... armatury łazienkowej.
Uzbecko-Polski Dom Handlowy to najświeższy pomysł Łapińskiego. Ale od dwóch lat były minister i profesor kardiologii z powodzeniem rozwija inną, własną spółkę: M Pharma. Jej siedziba to mieszkanie na warszawskim Ursynowie. W jej dokumentach w sądzie nie ma bilansów - szkoda, bo jak twierdzą jego znajomi, akurat na tej firmie Łapiński zarobił. Ile? Nie wiadomo.
Na jedną z pierwszych siedzib Łapiński wybrał budynek na warszawskim Żoliborzu. W tym samym budynku działa spółka Elektrim-Megadeks, zależna od energetycznego giganta - elektrowni Pątnów-Adamów-Konin (części koncernu Zygmunta Solorza - red.). Jej prezesem jest Sławomir Sykucki, były szef departamentu gier losowych, związany z SLD. "Przy wyborze siedziby chodziło o to, żeby nie biegać po mieście z fakturami, tylko żeby wszystko było na jednym miejscu, najlepiej w obrębie tego samego korytarza" - opowiada jeden ze współpracowników Łapińskiego.
M Pharma przez Megadeks sprzedawała między innymi brykiet do elektrowni PAK. Sprowadzała go z Ukrainy. W dużych ilościach. Czy jeszcze sprowadza? Sławomir Sykucki, szef Megadeksu, nie chce rozmawiać o partnerach biznesowych.
Łapińskiego zaczęli opuszczać współpracownicy. Paweł Pruszyński śmieje się pytany o Uzbekistan: "Już tam nie pracuję. Jestem emerytem. Rozstaliśmy się, bo gdzie indziej widzimy nasze miejsca w życiu. A Uzbekistan to ciężki temat, za duża odległość, pięć tysięcy kilometrów. Koszt transportu tira z towarem to kilkanaście tysięcy dolarów. Za dużo, żeby się mogło opłacać".
PR-owiec Dariusz Cychol (dziś rzecznik ŁKS) nie chce rozmawiać o Łapińskim: "Odszedłem z jego firmy, robię coś innego".
Paweł Pruszyński:"Widziałem się z panem Mariuszem trzy miesiące temu. Mówił, że chyba zamyka firmę".
Nie udało mi się skontaktować z Mariuszem Łapińskim. Nie odpowiedział na prośbę o rozmowę. Nie dowiedziałem się, jak dziś idą jego wschodnie interesy. I jak godzi pracę kardiologa ze sprowadzaniem brykietu.
p
Skąd wzięła się nazwa "grupa hakowa"? Ojcem nazwy jest prawdopodobnie były SLD-owski minister skarbu Wiesław Kaczmarek. To on w 2004 r. w wywiadzie dla dziennika "Życie" zdradził, że w czasach rządów Millera na wysokich szczeblach władzy istniała grupa zbierająca materiały kompromitujące przeciwników w SLD. Nazwisk nie chciał podać. "Osoby te zajmują się zbieraniem haków, rozsiewaniem nieprawdziwych plotek, inspirowaniem artykułów" - opowiadał z kolei "Gazecie Wyborczej".
Liderem grupy miał być Mariusz Łapiński. Wskazywali na niego sami politycy SLD i ludzie, którzy uważali, że to właśnie minister zdrowia popsuł im szyki.
Przed komisją śledczą do spraw Orlenu Kaczmarek zeznał, jak działała "grupa hakowa": "Ci ludzie może mieli taki sposób na działanie, że kreujemy informację fałszywą i zobaczymy, jak się delikwent zachowa: popełni błąd?, przyjdzie?, poprosi o spokój?".
Swoje pięć groszy dorzuciła w 2004 r. posłanka PO Elżbieta Radziszewska: publicznie opowiedziała, że w gabinecie Łapińskiego spotykali się Nauman, Montkiewicz i Pruszyński. A po dymisji Łapińskiego spotykali się w pałacyku Montkiewicza w Konstancinie.
Skąd Radziszewska dowiedziała się o "grupie hakowej"? Bo kiedy wszczęła prywatne śledztwo w sprawie korupcji w Ministerstwie Zdrowia, w mediach zaczęły ukazywać się artykuły sugerujące jej związki z przemysłem farmaceutycznym. Wszystkie nitki prowadziły do źródła informacji - właśnie do "grupy hakowej".
Adam Z., zna Łapińskiego od lat (zastrzegł anonimowość): "Czy Łapiński inspirował teksty w gazetach? Nie wiem. Mariusz jest chory na media. Uwielbia spotykać się z dziennikarzami i gromadzić wiedzę o dziennikarzach. Rozmawia, dzieli się informacjami. Po prostu tak ma. Cecha charakteru".
Mówi jeden z pracowników biznesmena Ryszarda Krauzego (chce zachować anonimowość): "Mieliśmy sygnał, że pewne niekorzystne dla nas informacje, które pojawiły się w Warszawie, mogły pochodzić z kręgu pana Mariusza Łapińskiego. Powiem dyplomatycznie: sprawdzaliśmy ten trop".