"Nie ma co się oszukiwać. Zachodnie Niemcy muszą nadrobić zaległości" - ogłosił nowy minister transportu Peter Ramsauer w rozmowie opublikowanej w najnowszym numerze tygodnika gospodarczego Wirtschaftswoche. Zwiastunem zmian jest już sama obsada odpowiedzialnego za inwestycje w infrastrukturę resortu w nowym berlińskim rządzie. Przez ostatnią dekadę na jego czele stali wyłącznie politycy wywodzący się z byłego NRD. Teraz zaś cała władza przechodzi w ręce... rodowitego Bawarczyka.

Reklama

Korki mniejsze w Berlinie niż w Monachium

Zdaniem ministra Ramsauera szybkich inwestycji wymaga głównie sieć zachodnioniemieckich autostrad. "Wiele dróg czeka na modernizację od... zakończenia II wojny światowej. Na przykład trasa A8 z Monachium w kierunku austriackiego Salzburga. Brak pasa awaryjnego, a wielu miejscach samochód co chwilę robi podskakuje na koleinach i robi <dagag dagag>" - powiedział Ramsauer. Jego spostrzeżenia są bliskie odczuciom wielu Niemców, którzy narzekają, że w godzinach szczytu korki przy wjeździe do Monachium czy Kolonii są zdecydowanie mniejsze niż te wokół stołecznego Berlina, wokół którego po zjednoczeniu odnowiona została sieć odwodnic.

Planowanym inwestycjom w zachodnioniemieckie autostrady mają też towarzyszyć wydatki w dziedzinie kolei. Komunikacja miejska w Lipsku, Dreźnie, a nawet nawet dworce w mniejszych miejscowościach Saksonii, czy Brandenburgii są dziś w dużo lepszym stanie niż przestarzałe dworce w Kolonii oraz Duesseldorfie.

Reklama

Nie potrzeba nam już betonu

Podobne głosy słychać już nie tylko na zachodzie. "Nadszedł czas na przesunięcie priorytetów w dziedzinie odbudowy byłego NRD" - mówi nam Karl-Heinz Paque, były minister finansów wschodnioniemieckiej Saksonii-Anhalt, a obecnie ekonomista badający gospodarkę nowych landów na uniwersytecie w Magdeburgu. Jego zdaniem, pierwszy etap dwudziestoletniej historii operacji pod tytułem "odbudowa wschodu", można już uznać za zakończony.

"Wokół Drezna powstał prężny ośrodek przemysłu elektrotechnicznego, odtworzoną daną potęgę potyki w Jenie, a w Magdeburgu powstało centrum produkcji maszyn i badań nad żywnością. Udało się też podwyższyć produktywność wschodnioniemieckiego przemysłu 80 proc. tej na zachodzie" - wylicza Paque.

Reklama

Paque dodaje, że Wschodnim Niemcom nie potrzeba ju betonu a raczej inwestycji w wiedzę i kreatywność.

Kosztowne zjednoczenie

Przesunięcie priorytetow inwestycyjnych nie oznacza jeszcze końca akcji wyrównywania różnic w poziomie życia pomiędzy zachodnią i wschodnią częścią Niemiec. Tzw. podatek solidarnościowy, który ma płynąć znad Renu za Łabę do 2019 roku.

Jak dotąd cały koszt rozpoczętej po 1990 roku odbudowy wschodu jest trudny do oszacowania. Oficjalne dane mówią o 250 mld euro, jednak według wyliczeń berlińskiego historyka Klaus Schreodera mogą sięgnąć nawet 1,2 bln euro. Ta ostatnia suma odpowiada z grubsza zadłużeniu Niemiec z 2006 roku.

Choć wielu ekonomistów do dziś krytykuje zbyt szybką i kosztowną integrację RFN i NRD wśród niemieckich elit politycznych panuje przekonanie, że nie było wówczas innego wyjścia. Zjednoczenie wydawało się im unikalną historyczną szansą, z której należało błyskawicznie skorzystać. Dlatego z chwilą zjednoczenia obywatele NRD uzyskali np. możliwość osiedlania się i pracy na zachodzie. Aby uniknąć kompletnego wyludnienia wschodnich landów zdecydowano się na zasypywanie nierówności kosztownymi inwestycjami. Za skutkami tego procesu za które Niemcy płacą do dziś.