RAFAŁ WOŚ: Premier Grecji Jeorios Papandreu zapowiedział w orędziu, że najbliższe lata będą dla jego kraju trudne i bolesne. By sprostać uzgodnionemu z Komisją Europejską planowi naprawy finansów publicznych, Ateny muszą podnieść podatki i obniżyć płace. Czy Grecy są gotowi żyć skromniej i oszczędniej?
TANOS VEREMIS*: To może brzmieć paradoksalne, ale powiem, że tak. Doszliśmy do punktu, w którym nie widać już alternatywy wobec rozpoczęcia ostrej kuracji oszczędnościowej. Taki punkt widzenia podziela dziś przeważająca część greckiego społeczeństwa. Lansujący program cięć budżetowych socjalistyczny rząd Jeoriosa Papandreu jest u władzy dopiero od kilku miesięcy i dysponuje kapitałem zaufania, którego nie miał od dawna żaden z jego poprzedników. Na dodatek na jego telewizyjny apel o wsparcie pozytywnie odpowiedział lider centroprawicowej opozycji Antonis Samaras. Oznacza to, że plan oszczędnościowy może dziś liczyć na poparcie ok. 80 proc. greckiego elektoratu.
Pytanie tylko, jak długo? Grecy nieraz już dowiedli, że potrafią wyjść na ulicę. W grudniu 2008 roku Ateny zostały spustoszone przez rewoltę młodzieży. A wiosną 2009 wielotysięczne marsze związków zawodowych zablokowały próbę ograniczenia płac w sektorze publicznym. I tym razem Grecja może wybuchnąć.
Tamte niepokoje społeczne były wyrazem zniecierpliwienia wobec polityki ówczesnego centroprawicowego rządu Kostasa Karamanlisa, który ukrywał przed społeczeństwem fatalne dane gospodarcze i nieudolnie reagował na zamieszki wywołane zastrzeleniem przez policjanta młodego demonstranta. Wtedy rzeczywiście sytuacja zaczęła wymykać się spod kontroli. Niepokoje i chaos wygasły jednak po przedterminowych wyborach we wrześniu ubiegłego roku.
Skąd wiara, że następca Karamanlisa będzie lepszy od swojego poprzednika? Jeorios Papandreu cudów przecież nie dokona.
Grecy nie są szaleńcami. Poprzedni gabinet powtarzał im wprawdzie, że wszystko jest OK, ale ludzie widzieli, że Grecja nie kwitnie, eksperci ostrzegali, że żyjemy ponad stan, a Unia Europejska wytykała nas palcem od miesięcy. Papandreu postawił na szczerość i trafił w nastroje społeczne.
czytaj dalej
Każdy polityczny kredyt zaufania kiedyś się kończy. Zwłaszcza gdy ludziom żyje się coraz gorzej. Kiedy skończy się zapał do obecnych reform?
Już dziś widać, że kuracja odchudzająca potrwa kilka lat. Rząd uzgodnił z Komisją Europejską, że do 2012 roku musimy zmniejszyć deficyt z 12,5 do 3 proc. PKB. Nikt w Grecji nie powinien się łudzić, że teraz nastąpią taktyczne cięcia, ale za rok, dwa wrócimy do dzisiejszego stanu. Tak nie będzie. Ten kraj będzie musiał nauczyć się żyć skromniej. Nie mamy żadnej alternatywy i rząd nie powinien twierdzić, że jest inaczej.
Czy możliwa jest sytuacja, w której społeczny gniew obraca się przeciwko Unii Europejskiej, która nawołuje Ateny do oszczędności?
Raczej nie. Grecy są świadomi, że członkostwo w UE ciągnie ich w górę. Z opublikowanych właśnie badań Eurobarometru wynika np., że ledwie 10 proc. Greków lubi własne instytucje państwowe. Innymi słowy: nie wierzymy, że bez Europy bylibyśmy dziś w lepszej sytuacji. Wręcz przeciwnie.
Gdybyście byli poza euro, można by na przykład zdenominować walutę, co dałoby odsapnąć greckiej gospodarce.
Całe szczęście, że nasi politycy nie mogą tego zrobić. W przeszłości denominacja drachmy była już stosowana i nie przynosiło to dobrych efektów. Powiem brutalnie. Grecy są świadomi, że muszą zmienić swój styl życia. Wiedzą, że Unia Europejska ma rację. Pytanie tylko, czy się uda.
Wiedzą, że muszą się zmienić, a czy wiedzą jak?
Podstawowym powodem naszych kłopotów jest niska wydajność ekonomiczna. Nie ma wiele przesady w greckim powiedzeniu, że jesteśmy ostatnią komunistyczną gospodarką Starego Kontynentu. Nasza siła robocza jest droga i niewydajna. Nasz sektor publiczny, w którym pracuje ok. 40 proc. Greków, jest zbyt duży. Istnieją badania dowodzące, że w wielu państwowych instytucjach bez większego uszczerbku dla jakości pracy te same zadania może spokojnie wykonywać nie 100, ale 20 osób. Ten stan rzeczy musi się zmienić.
Co nieuchronnie zwiększy bezrobocie.
Na pewien czas tak. To nieuchronne. Jednak należy pamiętać, że grecki rynek pracy jest specyficzny. Istnieje u nas ogromna szara strefa. Duża część urzędników na ciepłych posadach prowadzi jednocześnie sklep czy knajpkę zarejestrowaną na nazwisko matki czy babki. To świetnie, że Grecy są tak rzutcy, ale szara strefa oznacza realne straty dla budżetu państwa. Bez tak daleko idących zmian Grecy nie ruszą z miejsca.
* Tanos Veremis, wykłada historię najnowszą i nauki polityczne na Uniwersytecie Ateńskim