Jego powstanie oznacza również, że po raz pierwszy państwa i koncerny z UE będą miały wpływ na infrastrukturę energetyczną na terenie byłego ZSRR.
Pomysł Janukowycza jest dość klarowny: aby Ukraina utrzymała status państwa tranzytowego, należy powołać konsorcjum, w którym udziały zostaną podzielone po jednej trzeciej dla Rosji (Gazprom), Unii Europejskiej (stroną umowy o konsorcjum mają być rządy lub koncerny, wymieniany jest niemiecki E.ON Ruhrgas i francuski Gaz de France) i Ukrainy (UkrTransGaz, czyli operator gazociągów). W zamian Kijów oczekuje od UE pieniędzy na modernizację swoich gazociągów, co pozwoli zwiększyć ich przepustowość (wg planu Janukowycza przedstawionego podczas wywiadu dla CNN do 200 mld m sześc., czyli o 60-80 mld m sześc.). Warunkiem jest również rezygnacja Rosji z budowy kosztownego gazociągu południowego omijającego Ukrainę pod Morzem Czarnym, co zapewnia Kijowowi utrzymanie roli państwa tranzytowego i ważnego gracza w Europie.
Według Janukowycza korzyści z takiego porozumienia będą mieli wszyscy: Bruksela zyska wgląd w to, ile gazu płynie i jest magazynowanego na Ukrainie, co zwiększy bezpieczeństwo jego dostaw na Zachód; Ukraina zarobi na opłatach tranzytowych, po tym jak zwiększy się przepustowość gazociągów i będzie mogła regulować zobowiązania za surowiec wobec Gazpromu (Janukowycz chce gwarancji od Rosjan, by rocznie przesyłali co najmniej 100 mld m. sześc. gazu), z kolei Moskwa zaoszczędzi na budowie South Stream i zyska pewność, że Ukraińcy nie podkradają surowca z rury (przy obecnych niskich cenach gazu taka inwestycja jest rzeczywiście nierealna).
"Wiktor Janukowycz chce skończyć z pojawiającym się regularnie co zimę problemem, jakim są wojny gazowe" - mówił DGP wiceszef Partii Regionów i bliski współpracownik prezydenta Borys Kołesnikow. Sami Rosjanie na razie nie dali jednoznacznie do zrozumienia, jakie jest ich stanowisko wobec pomysłu konsorcjum. "Pan Janukowycz nie będzie u władzy tak samo długo, jak długo będą działać rurociągi (powstające Północny i Południowy - red.)" - komentował jedynie w rozmowie z dziennikiem Kommiersant proszący o zachowanie anonimowości przedstawiciel Gazpromu. Z kolei Bruksela wysyła sygnały, że konsorcjum jest interesującym pomysłem.
czytaj dalej
"To świetna okazja do ustalenia kontroli nad ukraińską infrastrukturą gazową przez Europę. Umowa umożliwi monitoring i zmniejszy ryzyko związane z dostarczaniem surowca" - mówi DGP John Lough, specjalista ds. polityki energetycznej Rosji w londyńskim instytucie Chatham House.
Z kolei, jak przekonywał w rozmowie z DGP Mychajło Honczar, ukraiński analityk w przeszłości zasiadający w radzie nadzorczej Naftohazu (spółki obecnie zarządzającej gazociągami ukraińskimi), Rosjanie przychylniej spojrzą na powołanie konsorcjum wówczas, gdy Janukowycz zaoferuje im przekazanie na własność części infrastruktury. "Taki wariant jest jednak mało prawdopodobny. Zakaz przekazania w jakiejkolwiek formie kontroli nad gazociągami jest zapisany w ukraińskiej konstytucji i ustawach, które zresztą głosowali m.in. deputowani Partii Regionów Janukowycza" - mówił DGP Honczar. Dodał, że gdyby prezydent zdecydował się na taki krok, opozycja na czele z Julią Tymoszenko natychmiast doprowadzi do rozpoczęcia procedury impeachmentu głowy państwa. Zresztą już dziś była pani premier określa pomysły jako „kradzież ukraińskich rurociągów i całkowitą likwidację sieci tranzytowej”.
Sam pomysł Janukowycza nie jest nowy. Memorandum o powołaniu konsorcjum do zarządzania gazociągami zostało podpisane w 2002 r. między ówczesnym prezydentem Leonidem Kuczmą, Władimirem Putinem i Gerhardem Schroederem. Nigdy nie było jednak realizowane.