Gienadij Padałka, rosyjski kosmonauta, który tydzień temu na pokładzie Sojuza poleciał na Międzynarodową Stację Kosmiczną (ISS), nie miał złudzeń co do tego, gdzie leci. Jak twierdzi, kiedyś na stacji panowała wspaniała przyjacielska atmosfera. Wie co mówi, bo na stacji był kilkakrotnie - pierwszy raz w 1998 roku.

Reklama

>>>Rosjanie zamykają kosmonautów na 105 dni

Wszystko zmieniła jednak rosyjska biurokracja, która wymyśliła, by za używanie rosyjskiego sprzętu pobierać opłaty. To wywróciło system pracy na orbicie do góry nogami, bo pozostałe nacje zaczęły bojkotować Rosjan.

"Tylko operacje lekarskie są przeprowadzane wspólnie, ponieważ od nich zależy bezpieczeństwo i życie załogi. Różne sytuacje losowe stwarzające zagrożenie, takie jak pożar czy spadek ciśnienia także wymagają wspólnego działania. Ale już spacery w przestrzeni kosmicznej będą odbywane oddzielnie. Wydaje mi się, że Michael Barratt (kolejny dowódca ISS) będzie ostatnim kosmonautą, który wyjdzie w przestrzeń w rosyjskim skafandrze. Nawet poradzono nam, by używać własnych, narodowych toalet" - powiedział w wywiadzie dla "Nowaja Gazeta".

>>>Rosjanie chcą pieniędzy, a Sojuz się psuje

Choć Padałka ubolewa nad nową sytuacją, to liczy, że nie będzie tak strasznie. "Kosmonauci są ponad takimi sprzeczkami, nie ważne, co wymyślą sobie urzędnicy. Jesteśmy na tyle inteligentni, że możemy sobie stworzyć ludzką atmosferę w kosmosie" - powiedział przed wylotem.