50-letni Lincoln Hall zaginął w czwartek. Kiedy jego ekipa zdobywała szczyt, on zachorował - poczuł mdłości i postanowił zejść niżej. Brnąc przez śniegi, czuł się coraz gorzej. Dwóch szerpów, którzy z nim byli, zostawiło go i zeszło po pomoc. Po pewnym czasie szerpowie wrócili do Halla z lekarzem. Kiedy stwierdzili, że ten nie ma już praktycznie kontaktu z rzeczywistością... zostawili go! Było już ciemno...

Wyziębiony, z odmrożonymi palcami, Hall jednak przeżył noc. Miał wiele szczęścia, że rano spotkał Amerykanina. Ten jeszcze tego samego dnia skontaktował się z żoną Halla. "Twój mąż żyje, ale stracił kilka palców" - powiedział kobiecie. Uszczęśliwiona odpowiedziała bez wahania: "Będę go kochać nawet, gdyby stracił wszystkie!"

Incydent wywołał na nowo dyskusję o etyce i praktykach stosowanych przez uczestników wypraw na Mount Everest. W minionym tygodniu czterdziestoosobowa ekipa zostawiła na górze Davida Sharpa, 34-letniego brytyjskiego himalaistę. Kiedy ten źle się poczuł, towarzysze opuścili go, uznając, że nie są w stanie mu pomóc.