Przylatują wielkimi samolotami w lukach bagażowych. Po drodze dostają w jedzeniu środki nasenne. I spokojnie budzą się już na amerykańskich lotniskach. I biegną wprost w ramiona nowych właścicieli. Nie potrzeba wielu formalności, żeby zaadoptować libańskiego zwierzaka: trzeba tylko zapłacić za jego szczepienie i transport. A i potem utrzymanie nie jest przecież drogie.
A z dzieckiem już tak łatwo by nie poszło. Dużo papierków i pieniędzy. Więc Amerykanie wolą iść na łatwiznę - uspokajając swoje sumienia pomaganiem zwierzakom, zamiast zająć się tymi, którzy tej pomocy naprawdę potrzebują: maluchami skrzywdzonymi przez wojnę.