Rządził Nowym Jorkiem przez osiem lat. To dzięki niemu Stolica Świata stała się jednym z najbezpieczniejszych miast w USA. Wszystko przez program "zero tolerancji" wobec przestępców. Zgodnie z nim, policja karała za najdrobniejsze nawet występki. O łasce mogli zapomnieć nawet komunikacyjni gapowicze. Ale to nie wszystko.
To on podnosił bowiem na duchu nowojorczyków tuż po zamachach na bliźniacze wieże. I właśnie dzięki temu zapisał się w pamięci wszystkich Amerykanów, niemal jako bohater narodowy. Za co - to bardzo prawdopodobne - odwdzięczą mu się głosami w wyborach prezydenckich, które odbędą się już za dwa lata. Póki co, on sam jeszcze nie jest pewien, czy w nich wystartuje. Ale biorąc pod uwagę poparcie, jakim darzy go Partia Republikańska (i naród), prawdopodobnie skusi się, by powalczyć o prezydenturę. Już w tej chwili popiera go 29 proc. sympatyków Republikanów.
Na decyzję ma jeszcze trochę czasu. Właściwie jedynym powodem, dla którego mógłby zrezygnować z kandydowania jest zdrowie. Już raz, w 2000 roku chciał się bratać z polityką (startował w wyborach do senatu), ale w ostatniej chwili wycofał się, bo lekarze odkryli u niego raka prostaty.