Nikt nie rzucał kamieniami w policjantów, policjanci nie strzelali gumowymi pociskami w tłum. Po prostu weszli na plac i kazali demostrantom rozejść się. Dobrze wybrali porę akcji. W dzień przed parlamentem manifestowało około tysiąca osób, w tym około 120 posłów opozycyjnej partii Fidesz. Skandowali "Precz z Gyurcsanym!" i "Zdrajcy ojczyzny!". W nocy zostało ich już niewielu.
Od czasu, gdy na jaw wyszły kłamstwa premiera na temat rzekomo kwitnącej gospodarki węgierskiej, a na ulicach Budapesztu policja regularnie ścierała się z tysiącami demonstrantów, parlament od placu Kossutha oddzielają barierki. Opozycja twierdzi, że to blokowanie swobody zgromadzeń i wypowiedzi. Dlatego wczoraj jej posłowie zdemontowali barierki i zorganizowali antyrządową demonstrację.
Ale jak widać, to już nie te same Węgry co kilka miesięcy temu. Ludzi przestały obchodzić rządy, bo zobaczyli, że nie mają żadnego wpływu na władzę. Socjalistyczny głos nie ugiął się przed protestami opozycji i nie ustąpił po kłamstwach premiera, mimo że w ubiegłorocznych zamieszkach rannych zostało 167 osób, w tym 17 policjantów.
"Będziemy demontować barierki za każdym razem" - zapowiedział przywódca Fideszu Viktor Orban. Szykuje się zatem kolejna manifestacja. Bo policja znów odgrodziła parlament od placu.