Takiej kraksy na oceanie nie było dawno. Nie zawiniła podwodna skała czy sztorm. Ani nawet awaria silnika. Po prostu statki - jeden należący do japońskich wielorybników, a drugi do ekologów - staranowały się wzajemnie, bo załogi zajęte były... awanturą.
Wojna ekologów z polującymi na walenie trwa na Atlantyku od ponad 20 lat. Bo tyle właśnie obowiązuje zakaz połowu wielorybów. Wprowadzono go, bo te ssaki zagrożone są wyginięciem. Ekolodzy dobrze o tym wiedzą, dlatego zażarcie bronią ich przed myśliwymi.
Walczą tym bardziej, że poławiacze mają sposób na obejście przepisów. Łowią walenie pod przykrywką badań naukowych. Tyle że mięso traktowane jest po takich badaniach jako produkt uboczny, czyli bezkarnie można sprzedawać je np. restauracjom. I to jest główny zysk wielorybników.
W końcu na Atlantyku zaczęła się mała wojna. Najpierw obrońcy środowiska oblali kwasem pokład statku japońskich myśliwych. Ci nie przerwali polowania. Ekolodzy zaczęli więc wypuszczać w ich kierunku race i rzucać liny, jakby przygotowywali się do abordażu (piraci sczepiali statki po to, by przeskoczyć na pokład atakowanego).
Wywiązała się wielka awantura. Obie strony nawet nie zauważyły, kiedy kolosy się ze sobą zderzyły. Dopiero wielki huk ocucił nieco załogi. Nikomu nic się nie stało, ale w jednym statku powstała kilkudziesięciocentymetrowa szczelina. W drugim popsuła się śruba napędowa. W efekcie ani jedni, ani drudzy nie byli w stanie o własnych siłach dopłynąć do brzegu i musieli wzywać pomoc.