"Dzisiaj operowaliśmy pięciu rannych terrorystów" – poinformował płk lek. Robert Salamon, komendant szpitala wojskowego. A nasi chłopcy dzień i noc patrolują ulice miasta, sprawdzając, czy terroryści nie przekradają się przez kordon obławy.
W drugim dniu walk wojska koalicji zlikwidowały kolejne magazyny broni. Były w nich moździerzowe, granaty ręczne, ładunki wybuchowe, materiały wybuchowe i zapalniki do rakiet.
Wszystko dzięki współpracy z cywilami. Bo mieszkańcy Diwaniji mieli dosyć terrorystów, którzy ostrzeliwali żołnierzy koalicji z okien mieszkań, czy meczetów. Gdy Amerykanie i Polacy weszli do Diwaniji, Irakijczycy sami wskazywali składy broni i posterunki terrorystów.
Od piątku w mieście obowiązuje godzina policyjna. Amerykańskie śmigłowce zrzucają ulotki z wezwaniem, by nie wychodzić z domów. W ubiegłych miesiącach w położonej 180 kilometrów na południe od Bagdadu Diwaniji stale dochodziło do starć. Tylko w październiku w
walkach ulicznych zginęło tam 40 ludzi. Operacja "Czarny Orzeł" ma przywrócić kontrolę władz irackich nad miastem, opanowanym przez Armię Mahdiego szyickiego duchownego Mukatdy al-Sadra.
W walkach zostało rannych trzech amerykańskich żołnierzy. Przedstawiciel miejscowego szpitala poinformował, że w ciągu ubiegłych 48 godzin przywieziono tam zwłoki 13 cywilów oraz 41 rannych.