Cios na republikańskiego prezydenta spadł w środę wieczorem, kiedy niższa izba Kongresu głosowała nad przyznaniem administracji Busha dodatkowych pieniędzy na prowadzenie wojny w Iraku i w Afganistanie. Stosunkiem głosów 218 do 208 Izba postanowiła, że prezydent dostanie dodatkowe 124 mld dol., pod warunkiem jednak, że w październiku zacznie wycofywać wojsko z Iraku. Według ustawy, do 31 marca przyszłego roku powinny tam pozostać jedynie nieliczne oddziały do ochrony amerykańskich placówek i jednostki antyterrorystyczne.

Środowa debata nad ustawą była wyjątkowo gorąca. Republikanie podkreślali, że rozpoczynając interwencję, Ameryka przyjęła zobowiązania, których musi dotrzymać. Demokraci odpowiadali, że operacja w Iraku jest już przegrana. " Ofiary, które ponoszą nasi żołnierze i ich rodziny, zasługują na coś więcej niż czeki in blanco podsuwane bez końca przez prezydenta" - mówiła oskarżycielsko Nancy Pelosi, demokratka stojąca na czele Izby Reprezentantów. "Kiedy prezydent podpisze tę ustawę, będziemy mogli skupić się na walce z terroryzmem, prawdziwym zagrożeniem dla Amerykanów".

Riposta Białego Domu była krótka i stanowcza. "Demokraci zagłosowali za porażką w Iraku" - skomentowała Diana Perino, rzeczniczka prezydenta, który jeszcze we wtorek zapowiadał, że ustawę zawetuje. Dodała, że w ten sposób kongresmani wyznaczyli "datę kapitulacji", przy okazji marnotrawiąc miliardy dolarów.

"Korzystając z większości w Izbie Reprezentantów oraz w Senacie, Demokraci próbują przejąć kontrolę nad polityką Busha w Iraku. Ten plan nie może się powieść, bo brak im głosów, by móc odrzucać prezydenckie weto" - komentuje dla DZIENNIKA Robert McGeehan, amerykanista z Uniwersytetu Londyńskiego. "Ale w tej batalii chodzi przede wszystkim o polityczny show. To po prostu kampania przed wyborami prezydenckimi w 2008 r".
Od wygranych jesienią wyborów do Kongresu Demokraci palą się, żeby pokazać Amerykanom, iż obecny, republikański prezydent, "utknął" w Iraku i kompletnie nie ma pojęcia, jak prowadzić politykę zagraniczną. Na początku tego miesiąca Nancy Pelosi ruszyła do krytykowanej za wspieranie terroryzmu Syrii, żeby nakłonić prezydenta Baszara Assada do zawarcia pokoju z Izraelem.

I chociaż Biały Dom ostro skrytykował przewodniczącą Izby Reprezentantów za dyplomatyczną samowolę, Pelosi dobitnie pokazała, że demokratyczny następca Busha mógłby ustabilizować sytuację na Bliskim Wschodzie, siadając do stołu rozmów, a nie do sztabowej mapy. A już nieoficjalnie mówi się, że Pelosi jest teraz gotowa pojechać do Iranu, który Bush umieścił przed laty na "osi zła".

"O tym, kiedy Amerykanie wycofają się z Iraku, tak naprawdę zadecydują wyborcy. Za rok będą głosowali nie tyle na konkretnego człowieka, co na jego pomysł na doprowadzenie wojny do końca" - ocenia w rozmowie z DZIENNIKIEM Marc Burgess, dyrektor World Security Institute w Brukseli. "A do czasu listopadowego głosowania będziemy świadkami kolejnych batalii Demokratów z George'em Bushem" - dodał.