Setki tysięcy ludzi zgromadziły się pod trybuną w oczekiwaniu na Fiedla Castro. Na próżno. Po raz pierwszy od prawie 40 lat zabrakło go pierwszomajowej paradzie.
Na trybunie honorowej był Raul Castro - brat Fidela - byli też inni ważni komunistyczni urzędnicy. Pozdrawiali maszerujące tłumy mas pracujących Kuby, ściskali sobie dłonie, rzucali kwiaty. Ale nie było wśród nich Fidela. Nie było, choć dziś miał wrócić ze szpitala. Na pocieszenie został tylko komunikat wydany dziś rano przez dyktatora. Castro zachęcał w nim, by pochód przekształcić w antyamerykańską demonstrację.
Kubański przywódca zachorował osiem miesięcy temu. Jak podawały rządowe media, "El Commandante" miał problemy z przewodem pokarmowym. Amerykański wywiad doniósł, że dyktator jest chory na raka, opozycja kubańska zaczęła przygotowywać się do przejęcia władzy, a rządy w zastępstwie Fidela objął jego brat Raul.
Fidel - czując, że im dłużej będzie chorował, tym bardziej zagrożona będzie jego dyktatura, nie poddał się. Wciąż zapewniał Kubańczyków, że wkróce wróci. Nie tak dawno ogłosił, iż czuje się już na tyle dobrze, że 1 maja ponownie obejmie urząd prezydenta kraju. Potwierdzał to nawet radośnie jego bliski przyjaciel - prezydent Wenezueli Hugo Chavez.
1 maja dyktator Kuby miał przyjechać do stolicy - Hawany - i uświetnić swoją obecnością pierwszomajową paradę na Placu Rewolucji. Jednak nie pojawił się. Dlaczego? Jeszcze nie wiadomo, ale jego nieobecność na obchodach najważniejszego święta komunistów to znak, że dyktator wciąż jest zbyt chory, by rządzić krajem.