Przewodnicząca Unii Europejskiej Angela Merkel rozpoczęła decydującą rozgrywkę o eurokonstytucję. Zapowiedziała, że w ciągu czterech tygodni poprzedzających brukselski szczyt spotka się w cztery oczy z głowami wszystkich państw członkowskich. Dla Londynu, Pragi i Warszawy - stolic wciąż sceptycznych wobec eurokonstytucji - to jasny komunikat: jesteście osamotnieni.

Czerwcowy terminarz Angeli Merkel będzie napięty do granic możliwości. Próbką jest choćby ten tydzień. W poniedziałek kanclerz Niemiec spędziła kilka godzin w towarzystwie premiera Estonii Artura Ansipa oraz szefa rządu Łotwy Aigarsa Kalvitisa. Wieczorem spotkała się jeszcze z kanclerzem Austrii Alfredem Gusenbauerem.

Wszystko przebiegło zgodnie z jej planami. Rozmówcy kanclerz zgodzili się, że konstytucja europejska powinna jak najszybciej wejść w życie. "Dalsze opóźnienia w procesie ratyfikacji podważą wiarygodność Europy" - przekonywał szef łotewskiego rządu. "Potrzebujemy tej konstytucji" - wtórował mu premier Estonii. A austriacki kanclerz zwrócił się wprost do tych krajów, które nie podzielają jego euroentuzjazmu. "Nie można tworzyć wrażenia, że to sceptycy nadają Europie ton" - mówił.

Takich przytyków pod adresem najbardziej eurosceptycznych gabinetów: w Londynie, Warszawie i Pradze będzie w najbliższych dniach jeszcze więcej. Już w czwartek rano do Berlina przyleci szef rządu Belgii Guy Verhofstadt, a jeszcze tego samego dnia wieczorem kanclerz podejmie premiera Szwecji Frederika Reinfeldta.

Obaj politycy reprezentują kraje, które eurokonstytucję już ratyfikowały (Belgia), bądź są tej ratyfikacji bliscy (Szwecja). W sumie istniejący dokument zaaprobowało dotychczas 18 państw, a skłaniają się ku temu kolejne cztery.

Czując za sobą ich poparcie, Niemcy będą próbowały na czerwcowym szczycie w Brukseli rozegrać swój koronny argument na rzecz przyjęcia eurokonstytucji: wszelki opór jest bezzasadny, bo traktatu chce większość Europejczyków.

"Uważamy, że 27 państw już raz - w październiku 2004 roku - zgodziło się na traktat konstytucyjny. Porażki w referendach ratyfikacyjnych we Francji i Holandii oraz sygnały niezadowolenia z niektórych stolic doprowadziły do zawieszenia procesu i dalszej dyskusji. Jesteśmy gotowi na korekty, ale otwieranie na nowo debaty o eurokonstytucji byłoby narzucaniem przez sceptyczną mniejszość swej woli większości, która chce konstytucji" - mówi DZIENNIKOWI przewodniczący komisji konstytucyjnej Parlamentu Europejskiego Joe Leinen.

Reklama

"Kanclerz Merkel rozgrywa końcową partię swojej prezydencji bardzo sprytnie. Wie, że nadszedł decydujący moment i chce wykorzystać cały kapitał zaufania, który gromadziła przez ostatnie pół roku" - ocenia w rozmowie z DZIENNIKIEM politolog z Uniwersytetu we Frankfurcie Gunther Hellmann. Jego zdaniem taka taktyka pozwoli Merkel na zrealizowanie planu, jakim jest przyjęcie na kończącym niemiecką prezydencję szczycie w Brukseli pod koniec czerwca dokładnego kalendarza dalszych prac nad eurokonstytucją. Dokument mógłby wówczas wejść w życie jeszcze przed wyborami do Parlamentu Europejskiego w 2009 r.

Hellmann dodaje, że dyskusja o szczegółach traktatu będzie się toczyła dalej już pod przewodnictwem portugalskim. A Angela Merkel w poczuciu dobrze spełnionego obowiązku odda rolę "unijnego spiritus movens". "Będzie jedynie pilnować, żeby w konstytucji pozostały jej najważniejsze postulaty: powołanie jednoosobowego przewodniczącego Rady Unii Europejskiej zwanego potocznie prezydentem Europy, oraz zmiana systemu głosowania w Radzie UE z nicejskiego na podwójną większość" - mówi Hellmann. Ten ostatni punkt budzi szczególne opór Warszawy, bo zdaniem polskich polityków zbytnio wzmacnia kosztem mniejszych krajów duże państwa UE takie jak np. Niemcy.