Do raportu, który miał być ściśle tajny, dotarła norweska gazeta "Aftenposten". Agencja atomowa Rosatom grzmit: "Nikt nie potrafi określić, kiedy może nastąpić wybuch - za kilka godzin, kilka dni czy za rok".

W zatoce od lat leżą odpady z rosyjskich reaktorów atomowych. Aleksandr Nikitin z organizacji ekologicznej Bellona jest przekonany, że "w najlepszym wypadku eksplozja obejmie jedynie skład prętów uranowych. Może to spowodować skażenie radioaktywne w promieniu pięciu kilometrów". Ale to scenariusz optymistyczny, bo jeśli eksploduje całe składowisko, to efekt może być makabryczny. Na razie jednak nikt nie jest w stanie przewidzieć, co może się stać.

Atomowe odpady wciąż są groźne, choć Norwegia przekazała Rosji miliony dolarów na ich usunięcie. Ale pieniądze przestały płynąć i teraz Rosja na własny koszt musi zrobić porządek z niebezpiecznym śmietniskiem. Problem w tym, że musiałaby wydać na to ponad miliard euro. Bez finansowej pomocy innych państw na pewno nie usunie zagrożenia.