Ani Interpolowi, ani żadnemu z zachodnich wywiadów, z CIA i MI5 na czele, nie udało się ustalić miejsca pobytu Mladicia. Ruszyliśmy do Serbii, aby spróbować znaleźć odpowiedź na pytanie: dlaczego?



O jeden granat za mało

Aby ustalić pierwszy trop, spotykamy się z dziennikarzem śledczym magazynu "Vreme" Dejanem Anastasijeviciem - człowiekiem, który o Mladiciu, służbach specjalnych i belgradzkim półświatku wie wszystko. Umawiamy się w kawiarni dokładnie w południe. 40-letni, ubrany w kolorową koszulę, Dejan zjawia się punktualnie. Nie musimy go długo namawiać, by zaczął opowiadać o generale.





Reklama

Nie tylko my wiemy, że jego wiedza na temat Mladicia jest bezcenna. O potędze informacji Anastasijevicia wiedzą też ludzie służb i wojska, którym zależy, by generał nigdy nie trafił przed sąd i nie zaczął ujawniać brudów z czasów wojny w Bośni. Kilka dni przed naszym przyjazdem do Belgradu pod parapetem mieszkania Dejana "nieznani sprawcy" podłożyli bombę skonstruowaną z dwóch przyklejonych do siebie taśmą granatów.

"Eksplodował tylko jeden granat, drugi odrzuciła ogromna siła wybuchu. Tylko dlatego żyję" - mówi Dejan, nerwowo paląc papierosa. Anastasijević przypuszcza, że za zamachem stoją ludzie, którzy na co dzień chronią Mladicia.

- Gdzie szukać Mladicia? - pytamy.

- W jednym z kilku mieszkań ochranianych przez oficerów serbskiego kontrwywiadu BIA - wypala i uśmiecha się szyderczo.

- W której dzielnicy? - dopytujemy się, nie wiedząc, czy żartuje, czy mówi poważnie.

- Jedźcie na Nowy Belgrad, na osiedlu wojskowym Ratko ma wielu zwolenników. Ale uważajcie, bo część sąsiadów generała to współpracownicy służb - ostrzega.



Władca połowy Belgradu

Po spotkaniu wsiadamy do samochodu i zatłoczonymi ulicami przebijamy się na Nowy Belgrad. Szarobure blokowiska nawet w słoneczny dzień wyglądają ponuro. Bardzo trudno namówić kogokolwiek do rozmowy. Napotkany na drodze mężczyzna sugeruje jedynie, by zmienić kierunek poszukiwań i popytać żołnierzy z położonej kilka kilometrów dalej bazy wojskowej w Topcider.













Ruszamy w drogę. Bazę otaczają wille zatopione w parkach, a sama jednostka leży na pagórkowatym terenie pokrytym gęstym lasem liściastym. Ze zboczy, na których wybudowano koszary, z odległości kilku kilometrów można obserwować zbliżające się pojazdy. Nie ma mowy, by ktokolwiek podjechał niezauważony.

Reklama

Za czasów Slobodana Miloszevicia stacjonowała tu elitarna gwardia, która miała bronić satrapy przed zamachem stanu. W zboczach Topcideru ciągną się kilometry podziemnych schronów. W razie wojny ukryje się tam sztab generalny. W czasie pokoju kwatery doskonale nadają się na kryjówkę.



Noszony w sercu


Wojskowi zaprzeczają jednak, by dawali schronienie generałowi.

Zawsze, gdy trzeba uderzyć w armię, pokazać, że jesteśmy siedliskiem wszelkiego zła, wytyka nam się ukrywanie Mladicia - mówi Susza, porucznik serbskiej armii, z którym umówiliśmy się na statku kursującym po rzece Sawie. Dla porucznika Mladić jest bohaterem. Dlatego z rozrzewnieniem wspomina, jak generał przyszedł do belgradzkiej akademii wojskowej na jego promocję oficerską.






Jednak zapewnieniom Suszy, że armia nie ma nic wspólnego z generałem, przeczy incydent sprzed kilku lat. W październiku 2004 r. w dziwnych okolicznościach w Topcider zginęło dwóch żołnierzy. Wojsko utrzymuje, że jeden z nich miał problemy psychiczne i zastrzelił kolegę, a potem popełnił samobójstwo. Ale według innej wersji zginęli dlatego, że zobaczyli Mladicia, o czym nikt nie mógł się dowiedzieć.

Porucznik Susza nie wierzy jednak w tę historię. "Strzelanina była zwykłym wypadkiem, który posłużył komuś do skompromitowania armii" - powtarza z uporem. Mimo kilku godzin rozmów, zakrapianych sporą ilością alkoholu, nie udało nam się wydusić z niego żadnych szczegółów na temat miejsca pobytu generała.



Kolejne tropy

Zdecydowaliśmy się więc podążyć za kolejnym śladem. Niedaleko Topcider, na zboczach malowniczej dzielnicy Banowo Brdo, mieszka żona Mladicia - Bosa z synem Darko. Willa w stylu śródziemnomorskim przy ulicy Blagoje Parovicia mogłaby pewnie służyć generałowi za azyl. Zaczailiśmy się przy niej, by sprawdzić, czy jest tak naprawdę. Niestety, ani śladu po generale.





Reklama

Później dowiedzieliśmy się, że zakrojone na gigantyczną skalę poszukiwania Ratka Mladicia odbiły się na całej rodzinie. Bosa jest wrakiem człowieka. "Prawie nie wychodzi z domu, nie jeździ do rodziny" - powiedział nam jeden z kuzynów generała. Syn Darko radzi sobie trochę lepiej; odciął się od przeszłości, założył nieźle prosperującą firmę informatyczną.

Śledząc biografię rodziny Mladiciów, odkryliśmy, że generał ma nietypowe hobby. Demoniczny oprawca muzułmanów ze Srebrenicy kocha pszczelarstwo i uwielbia wieś. W 1998 r. niedaleko wioski Pricevici - 100 km na południe od Belgradu - wraz z przyjacielem, emerytowanym majorem armii marszałka Tito, znanym na całych Bałkanach pszczelarzem Cwetko Cakiciem, założył kilka uli. Znów wyruszamy w drogę.



"Szef" zakłada ule

Odnalezienie prowincjonalnej wioski wymaga jednak sporo wysiłku. Nawet mieszkańcy niewielkiego miasteczka Valjevo, położonego zaledwie kilkanaście kilometrów od Pricevici, nie wiedzą, jak do niej dotrzeć. W końcu znaleźliśmy i wioskę, i ule. Chwilę później spotkaliśmy pracującą przy nich starszą kobietę. To żona majora Cwetki.





Wytłumaczyliśmy, że piszemy biografię generała. Nieufna zrazu majorowa, po chwili namysłu i przyjrzeniu się polskiej rejestracji opla, zaprasza do środka. Zasiadamy przy drewnianym stoliku, ustawionym pod lipą na niewielkim, ale zadbanym podwórzu. Chwilę później ląduje przed nami taca z czarną, mocną kawą parzoną po turecku, świeży lipowy miód z uli generała i butelka orzechowej rakiji. Po kilku kieliszkach niewiarygodnie mocnego, lecz niepalącego podniebienia trunku kręci nam się w głowie, a Cwetko zaczyna opowiadać.

"Mladić jest moim przyjacielem" - zaznacza major, który w czasie drugiej wojny światowej jako partyzant walczył na bagnety z faszystami na froncie śremskim. "Odwiedzał nas od końca 1998 do połowy 2001 r. Przyjeżdżał w asyście kilku ochroniarzy przydzielonych mu przez rząd w Belgradzie i władze Republiki Serbskiej w Bośni" - dodaje.

"Widziałem, jak pszczelarstwo stawało się jego pasją. Opracował nawet własną, nowatorską metodę wytwarzania miodu. Po latach wojen szukał tu spokoju. Zwykł mawiać: <Tylko ziemia i kobieta potrafią rodzić i właśnie za to należy im się szacunek>" - opowiada.

Słysząc te opowieści, łatwo zapomnieć, za co Mladicia ścigają hascy prokuratorzy. Aż trudno uwierzyć, że 64-letni generał kochający rodzinę i przyrodę był zdolny do zbrodni. To przecież on wydał rozkaz wymordowania ponad 8 tys. muzułmanów zamieszkujących Srebrenicę. Ale major Cwetko w zbrodnie szefa nie wierzy.

"On nie jest zdolny do czynów niegodnych oficera. Kiedyś zaatakował go rój pszczół. Biegał po całym podwórzu, śmiał się i krzyczał wniebogłosy: nie możecie mnie atakować, jestem generałem" - uśmiecha się z rozrzewnieniem Cwetko. A potem przypomina, jak razem z generałem przy drewnianym stoliku pod lipą prowadził dysputy o długowieczności. "Powiedziałem, że przed nami jeszcze wiele lat, bo pszczelarze żyją powyżej setki" - ucieszył się. "Mówią, że generał bardzo dużo pije" - prowokujemy.

"Bzdura! Plotki, że jest alkoholikiem, mają zrobić z niego potwora. Gdy u nas gościł, wypijał co najwyżej pół szklanki wina domowej roboty" - oburza się. Majorowa potakuje. Pytamy majora, kiedy po raz ostatni widział się z generałem. Cwetko smutnieje.

"To była połowa 2001 r. Od tej pory nie mieliśmy kontaktu" - mówi, a w jego oczach lśnią łzy. Major przypomina, że dobre czasy w Pricevici skończyły się dla Mladicia wraz z aresztowaniem i przekazaniem do Hagi Slobodana Miloszevicia w 2001 r. Serbski rząd pod naciskiem Zachodu zaczął się interesować także generałem Ratko Mladiciem. W wirze wydarzeń znalazł się również major Cwetko.

"Dwa lata temu przeprowadzono tu operację specjalną. Pod dom zajechało 20 nieoznakowanych samochodów, z których wyskoczyli uzbrojeni po zęby policjanci do zadań specjalnych. Zabrali nas na komisariat i wiele godzin przesłuchiwali. Mimo że jesteśmy starzy, policjanci zachowywali się nieuprzejmie, byli aroganccy. Pytali, jak po latach zachowuje się generał, w jakiej jest formie" - opowiada. Po całym dniu rozmów o generale Cwetko jest wyraźnie zmęczony. Szykujemy się do wyjazdu.

"Wiecie co? Jestem pewien, że generał z chęcią by was poznał" - mówi major na pożegnanie i ściska nasze dłonie. Obdarowani lipowym miodem i butelkami rakiji wsiadamy do samochodu.



Żywcem Ratka nie dopadniecie


Zdecydowaliśmy, że teraz śladów Mladicia będziemy szukać w Bośni. Przecież we wsi Kalinovik, na południe od Sarajewa, wciąż mieszka jego rodzina. Większa część trasy z Belgradu do Sarajewa to kręte górskie drogi. Pokonanie jej zajmuje nam ponad dziesięć godzin.




Na przejściu granicznym w Zvorniku nad Drnią na szybach budki, w której rezyduje serbski celnik, widzimy wyblakły list gończy za generałem.

Mijamy Zvornik i kilka godzin później docieramy w okolice dawnej bazy armii serbskiej w Bośni - Han Pjesak, gdzie wielokrotnie widziano generała.

Okolice nie są bezpieczne. Teren górzysty, porośnięty gęstym lasem. Na zboczach ukrytych jest wiele min przeciwpiechotnych, zakładanych przed 1995 r., gdy przebiegała tu linia frontu. Wiosną, kiedy topnieją śniegi, woda wymywa część z nich na drogi. Nawet miejscowi nie zapuszczaj się do lasu. Wypytujemy wszystkich napotkanych ludzi, czy widzieli generała. Wszyscy zgodnie odpowiadają, że Mladicia nie było tu od wielu lat.

Postanawimy więc pojechać do Sarajewa, by tam szukać przewodnika, który odkryje przed nami tajemnice kryjówek generała. W serbskiej części Sarajewa Lukavicy umówiliśmy się na kawę z kuzynem Ratka, Snjeżanem. 40-letni mężczyzna - w czasie wojny w Bośni reporter, a dziś wydawca w serbskiej telewizji - nie chce spotykać się w muzułmańskim centrum Sarajewa.

"W Sarajewie mówią, że jesteśmy kryminalistami. Nie czuję się tam dobrze" - tłumaczy Snjeżan. Trudno się dziwić. Przecież to jego kuzyn dowodził wojskami, które przez trzy lata oblegały miasto. Na ścianach bloków przy głównej arterii miasta wciąż widać dziury po ostrzale serbskiej artylerii. Wypytujemy Snjeżana o jego sławnego kuzyna.

"Nieudolnie szukają go Amerykanie i Brytyjczycy. Obserwowali nawet mój dom w Pale. Chyba liczyli na to, że Ratko kiedyś mnie odwiedzi lub ja ich do niego doprowadzę. Przez kilka dni pod moim domem stał nieoznakowany czarny jeep cherokee sił NATO. Jego załoga robiła zdjęcia, kręciła film. W końcu zdenerwowałem się i zaprosiłem ich do domu na kawę" - opowiada Snjeżan. Zaskoczeni oficerowie nie skorzystali z oferty, ale nie zrezygnowali z obserwacji. Podobnie było trzy lata temu, gdy zmarła matka Ratka, Stana. Stacjonujący w Bośni Amerykanie liczyli, że generał zjawi się na pogrzebie.

"Uzbrojone komando polujące na niego wtargnęło do domu w rodzinnej wsi Mladiciów. Otwierali lodówkę, pralkę. Absurd, przecież Ratko nie mógłby się tam schować. Jest za gruby" - opowiada. Potem łudząco podobny do kuzyna Snjeżan prowadzi nas na cmentarz prawosławny, gdzie są groby Mladiciów. Mężczyzna przypomina bohaterskie czyny generała i zapewnia, że był on jednym z nielicznych dowódców, którzy nie chcieli się dorobić na wojnie.

"Zawsze powtarzał Radovanowi Karadżiciowi, gdy ten wikłał się w długie negocjacje: Radovan, pozwól mi skończyć tę wojnę" - opowiada. Snjeżan najwyraźniej zapomina, a może nawet nie wie, że na Zachodzie to słynne powiedzenie "pozwól mi skończyć tę wojnę" nie kojarzy się wcale z bohaterskimi czynami. Tam oznacza raczej "daj mi dokończyć czystki etniczne".

Snjeżan jest jednak przekonany, że kuzyn nigdy nie trafi do więzienia w Hadze.

- Nawet jeśli uda im się Ratka osaczyć, to i tak żywego go nie dopadną. Mój kuzyn woli zginąć, niż pójść do niewoli.

- Czy Mladić ukrywa się sam, czy ktoś go chroni? - dopytujemy.

- Ma zaufanych ludzi z rodzinnego Kalinovika. Walczyli z nim w czasie wojny, w razie obławy są gotowi oddać za niego życie. Członkowie ich rodzin doznali od muzułmanów wielu krzywd i upokorzeń. Gwałcono kobiety z ich rodzin, zabijano braci - mówi Snjeżan. I przypomina, że na Bałkanach tzw. zadruga lub krąg ludzi z tej samej wsi działa skuteczniej niż najlepsza rządowa ochrona. Nie ma mowy o zdradzie. Zdrajca może oczekiwać tylko jednego - śmierci.



Dobry aktor, zły dowódca


Inaczej fenomen generała wyjaśnił nam nasz znajomy z Belgradu Dejan Anastasijević. Dla niego Ratko Mladić wcale nie jest wybitnie uzdolnionym dowódcą, a jedynie dobrym aktorem. Showmanem, który w dramatycznym dla bośniackich Serbów czasie potrafił wykorzystać swoje pięć minut.










Jego zdaniem Mladić przez większą część kariery nie wykazywał wybitnych uzdolnień dowódczych. Wojna to jednak co innego. Po wielu latach nudnej służby w Macedonii w końcu mógł udowodnić, że jest wielki.

"Manipulował ludźmi. Kreował się na twardego dowódcę. Częstował swoich żołnierzy papierosami, opowiadał anegdoty, klepał po ramieniu. Nawet muzułmańskim dzieciom chciał się przypodobać. Dawał im cukierki, by <umierały z uśmiechem na ustach>. Mladić to psychopata, który uzależniał od siebie ludzi. Dlatego ma tylu fanów" - mówi Afansjewic.

I to jest niestety prawda, dla większości Ratko Mladić wciąż jest bohaterem. "Zawsze wiernie służył swojemu narodowi i prędzej strzeli sobie w łeb, niż da się złapać prokuratorom haskiego trybunału" - kuzyn generała Snjeżan nie pozostawia żadnych wątpliwości.