"Francja to królestwo Nicolasa CAR-kozy'ego! Jest wszędzie i sam decyduje o wszystkim" - alarmuje w najnowszym numerze tygodnik satyryczny "Canard Enchainé", przyrównując prezydenta do wszechwładnego cara. "Sarkozy zawłaszcza francuskie państwo" - twierdzi tygodnik. Powód to połączenie dwóch służb specjalnych i mianowanie na ich czele lojalnego polityka - rzecz, do której każdy prezydent ma prawo.

Reklama

Sarkozy'emu dostaje się za wszystko, m.in. za to, że chce osobiście prowadzić negocjacje ze studentami i związkowcami w sprawie reformy dającej większą autonomię uniwersytetom. "Sarkozy zastępuje minister szkolnictwa wyższego Valérie Pécresse. Może zajmie się jeszcze reformą Partii Socjalistycznej?" - ironizuje "Canard".

"Zdominowane przez lewicę media zarzucają prezydentowi dążenie do wszechwładzy. Zapominają, że w czasie kampanii złożył Francuzom konkretne obietnice i niczym dobry szef firmy nadzoruje ich realizację" - mówi DZIENNIKOWI Claude Fitoussi, francuski ekspert od politycznego marketingu. Do przeciwników Sarko tego rodzaju argumenty nie trafiają. Od dawna wytykają mu m.in. "niebezpieczne związki" z szefami mediów. Zdaniem Fitoussiego obecny atak na nowego lokatora Pałacu Elizejskiego to dalszy ciąg kampanii sprzed wyborów przebiegającej pod hasłem "Wszyscy oprócz Sarkozy'ego". Kandydatowi prawicy zarzucano wówczas faszyzm i niepohamowaną żądzę władzy.

Tymczasem dla prawicowych analityków jest jasne: Sarkozy znalazł się pod dokładnie takim samym ostrzałem, pod który w Hiszpanii trafił w swoim czasie prawicowy premier José Maria Aznar i pod którym we Włoszech znalazł się Silvio Berlusconi. Wykpiwa się wszystko - jego haczykowaty nos, niski wzrost, rzekomy brak ogłady i przerośniętą - zdaniem mediów - ambicję. "To wojna salonu z demokratycznie wybranym prezydentem" - mówią ludzie prawicy.

Reklama

Przypominają ciosy poniżej pasa, jakie lewicowe media "z poczuciem misji" zadawały innym europejskim konserwatystom. Aznarowi wytykano, że jego dziadek był za czasów dyktatury Franco ambasadorem, a on sam pierwsze kroki w polityce stawiał pod okiem byłego frankistowskiego ministra propagandy Manuela Fragi. "Zapominano" przy tym, że to pod kierownictwem młodego Aznara jego Partia Ludowa (PP) odcięła się od frankizmu i przekształciła w technokratyczne, wolnorynkowe ugrupowanie.

Na równie bezpardonowe ataki wystawiony był też dwukrotny premier Włoch i najbogatszy obywatel tego kraju Silvio Berlusconi. Zarzucano mu konflikt interesów związany z tym, że jako szef rządu był jednocześnie właścicielem trzech prywatnych kanałów TV. Jego przeciwnicy specjalizowali się jednak przede wszystkim w udowadnianiu, że Berlusconi to idiota - głównie zajmowali się nie jego polityką, lecz gafami.

Najsłynniejszą z nich popełnił przed wyborami parlamentarnymi w 2006 r., kiedy zwolenników Romano Prodiego i jego partii nazwał "fiutami". "Silvio popełniał wiele błędów, ale miał rację, gdy twierdził, że wściekłe ataki mediów są dowodem na to, iż większość dziennikarzy nie kryje swoich lewicowych poglądów" - powiedział DZIENNIKOWI Jaś Gawroński, włoski eurodeputowany, były rzecznik pierwszego rządu Berlusconiego.

Reklama

We Francji lewica dopiero zaczyna pełen furii atak. Czasu ma aż nadto. Sarkozy dopiero w połowie maja złożył prezydencką przysięgę, a jego koledzy z prawicowej Unii na rzecz Ruchu Ludowego (UMP) - zwycięzcy czerwcowych wyborów - nie zdążyli się jeszcze rozsiąść w parlamentarnych ławach. Na niszczenie ich media mają całe pięć lat.



John Dunn*: Pomówienia i obrzucanie błotem to zwykły element polityki


MARIUSZ JANIK: Czy negatywna kampania to dobry sposób uprawiania polityki?
JOHN DUNN:
Negatywne kampanie to prawdziwie zabójcza broń w Stanach Zjednoczonych. W Europie na szczęście nie jest to tak skuteczne. W Wielkiej Brytanii akurat sytuacja jest chyba pod tym względem najlepsza - chociaż i tu nie trzeba by daleko szukać, żeby znaleźć stosowne przykłady.

Skąd biorą się pokusy, by kierować się najniższymi pobudkami? Na przykład krytykując przeciwników politycznych za niski wzrost czy brzydką aparycję?

Prawdopodobnie to efekt kultury mediów, jaka panuje w danym kraju, i sposobu ich funkcjonowania. Ona odzwierciedla kulturę polityczną i nakłada czasem jakieś ograniczenia na rzucanie podejrzeń lub sposoby negatywnego opisywania czyjejś osoby. W ślad za tą kulturą idzie stosowne prawo, np. brytyjskie jest w tym zakresie bardzo surowe. W Wielkiej Brytanii rzadko atakuje się polityków za ich charakter, osobowość, sposób zachowywania się czy wygląd. Z kolei nie ma przeszkód przed takimi atakami np. na południu Europy, w Hiszpanii czy Włoszech.

Wyraziści politycy u władzy mają w wielu krajach ten sam problem: ledwo dochodzą do władzy, a już media zarzucają im dyktatorskie zapędy.

Tak atakuje się silnych polityków. Przykładem jest Nicolas Sarkozy, który był w trakcie kampanii wyborczej posądzany o różne przewinienia oraz arogancki stosunek do ludzi i chęć zagarnięcia władzy. Pod tym względem niczym się to nie różniło od ataków na Tonyrsquo;ego Blaira, któremu zarzucano chęć nadmiernego koncentrowania władzy we własnym ręku.Walka z takimi osobistościami jak Blair, Sarkozy czy Berlusconi istotnie staje się walką bez żadnych reguł.

Jak można się ustrzec przed negatywnymi kampaniami?

Nie można. Politycy zawsze używali takich metod i chyba już do nich całkiem przywykli. Nowością jest rola mediów i sposób, w jaki mogą się do takiej kampanii włączyć. Mogą wykpiwać fizyczne przywary polityka, mogą kreować jego negatywny wizerunek, np. wmawiając ludziom, że jest mało inteligentny albo ograniczony, mogą wreszcie celowo i świadomie przekręcać i zniekształcać jego wypowiedzi. Ofiarą tej ostatniej techniki padł niedawno demokratyczny kandydat w wyborach w USA Barack Obama. Politycy widzą skuteczność takich metod. Niektórzy głównie dzięki nim odnoszą sukcesy, więc pokusa zastosowania czarnego PR jest wielka. To, że ludzie chcieliby czystszych kampanii, nie ma znaczenia.

*profesor politologii na Uniwersytecie w Cambridge