Dotąd informowano wyłącznie o stratach wśród wojskowych. Tymczasem operacje USA nad Tygrysem i Eufratem oraz w afgańskich górach to w dużej mierze "sprywatyzowane wojny", w których najemnicy odgrywają nie mniejszą rolę niż regularna armia. Dane ujawnione przez Departament Pracy dotyczą zarówno kucharzy pracujących dla wojsk zachodnich, ludzi czyszczących toalety, jak i komandosów z firm zajmujących się ochroną VIP-ów, konwojów z zaopatrzeniem czy misjami specjalnymi. Ale nikt nie ukrywa, że ofiary tak naprawdę ponoszą niemal wyłącznie ci ostatni. Śmierć cywila pracującego w bazie należy do rzadkości.

Reklama

W Iraku i Afganistanie działa ponad 300 firm oferujących usługi "psów wojny". Jedną z najbardziej renomowanych jest brytyjska korporacja Aegis - połączenie prywatnej wersji agencji wywiadowczej MI6 i jednostki antyterrorystycznej SAS. Jej właściciele nie marzą, aby nazwa firmy pojawiała się zbyt często w prasie. Wykonują swoją "robotę" w cieniu, nie informując o sukcesach i porażkach. Mimo to DZIENNIK dotarł do jednego z najemników tej firmy działających w Iraku, który opisuje, na czym polega praca "prywatnego komandosa".

Zasady są proste: "grupa bojowa" wynajmuje od wojska kilka tzw. campów - kontenerów mieszkalnych w bazie. Tak jest np. w irackiej Diwanii czy afgańskim Bagram, gdzie stacjonują też Polacy. Najemników łatwo rozpoznać, bo nie "bratają się" z regularnymi żołnierzami i nie chodzą w mundurach. Nie meldują również wojsku o stratach i wykonywanych zadaniach. W czasie misji poruszają się opancerzonymi Fordami Explorerami wyposażonymi w system do zagłuszania sygnału telefonów komórkowych, za pomocą których rebelianci odpalają miny-pułapki.

Pracownik Aegis działający w Iraku, zapytany o swoje zadania, początkowo odmawiał odpowiedzi. "To tajemnica kontraktu, mogę tylko ujawnić, że głównie chronimy konwoje i zajmujemy się operacjami bojowymi" - powiedział DZIENNIKOWI. Zapytaliśmy, jak ocenia byłych żołnierzy polskiego GROM-u pracujących dla prywatnych firm. "Są lepsi niż Navy Seals" - mówi bez wahania "pies wojny", który przedstawia się jako John. Sam jest byłym komandosem elitarnej jednostki marynarki wojennej USA - Navy Seals. Opowiada, jak trzy lata temu, gdy najemnicy wpadli w zasadzkę terrorystów al-Zarkawiego na drodze do bagdadzkiego lotniska, dwóch byłych GROM-owców bohatersko broniło odwrotu kolegów spod ostrzału ciężkich karabinów maszynowych i granatników. Obaj zginęli.

Reklama

Polscy najemnicy, o których opowiada John, pracowali dla najlepszej prywatnej armii na świecie - Blackwater, założonej w 1996 roku przez byłego Sealsa - Erica Prince'a. Blackwatersi często planują i prowadzą samodzielne operacje przeciw rebeliantom. Brytyjski dziennik "Daily Mail" na początku czerwca oskarżał ich nawet o pomaganie amerykańskiemu wywiadowi w wyłapywaniu ludzi podejrzanych o związki z Al-Kaidą i udział w ich przerzucaniu poza granice Iraku. Blackwater odcina się jednak od tych zarzutów.

Firmy najemnicze nie narzekają na brak chtnych do pracy. "Na rynku panuje duża konkurencja, z roku na rok coraz więcej osób jest zainteresowanych tą pracą" podsumowuje w rozmowie z DZIENNIKIEM Andrew White z brytyjskiego ośrodka analitycznego Jane's zajmującego się wojskowością. W najbliższych latach rola najemników będzie rosła. Jak mówił w rozmowie z DZIENNIKIEM amerykański futurolog Alvin Toffler: "W przyszłości wojny będą prowadzić wynajmowane do tego celu prywatne przedsiębiorstwa. Tak jest taniej i bardziej efektywnie".