Załoga "Ocean Alert", jednostki należącej do znanej firmy poszukującej skarbów, nie spodziewała się, że hiszpańska policja od dłuższego czasu depcze jej po piętach. "Spokojnie wypłynęliśmy z Gibraltaru i gdy tylko znaleźliśmy się na wodach międzynarodowych, natychmiast otrzymaliśmy sygnał do Guardia Civil, że chcą wejść na pokład" - skarżył się później rzecznik spółki Odyssey Marine Exploration.

Reklama

Hiszpanie byli twardzi: od razu poinformowali, że w wypadku odmowy użyją siły. A gdy weszli na pokład statku, zaczęli zabezpieczać specjalistyczny sprzęt. Odyssey Marine Exploration (OME) to spółka wydobywająca skarby z zatopionych na dnie oceanu wraków. Hiszpania nie zamierza jednak przyglądać się temu bezczynnie, bo uważa zatopione statki za własność imperium, którego jest kontynuatorką, podobnie zresztą jak złoto przywożone z Ameryki Południowej.

Problem zaognia dodatkowo to, że Amerykanie eksploatują wraki na hiszpańskich wodach terytorialnych. "Prawo międzynarodowe jest po naszej stronie, więc niech nikogo nie dziwi nasza zdecydowana reakcja. To, co należy do nas, musi wrócić do Hiszpanii" - tłumaczyła minister kultury Carmen Calvo.
Załoga Odyssey dwa miesiące temu wydobyła blisko pół miliona srebrnych monet oraz pewne ilości złota. Przezornie nie podała dokładnego miejsca znaleziska, ograniczając się do lakonicznego komunikatu, że "było to gdzieś na Atlantyku". "Teraz Guardia Civil chodziło zapewne o informacje zgromadzone w pamięci komputerów na temat znaleziska, bo skarb został już przewieziony do USA" - mówi DZIENNIKOWI Richard Larn, autor kilkudziesięciu książek o zatopionych galeonach.

Firma Odyssey zapewnia, że nie złamała prawa, i sugeruje, że skarb pochodzi z okolic Kornwalii, z wybrzeży brytyjskich wysp Scilly. Tam właśnie w 1641 r. zatonął brytyjski statek handlowy "Merchant Royal". Jednak Hiszpanie twierdzą, że to tylko zasłona dymna. Statki poszukiwawcze z logo Odyssey widziano bowiem na hiszpańskich wodach terytorialnych w trakcie podwodnych poszukiwań. Zresztą zdaniem ekspertów, gdyby nawet okazało się, że monety i złoto rzeczywiście pochodzą z okolic Kornwalii, wówczas Madryt nadal miałby powód do ścigania Amerykanów. "Merchant Royal" w momencie zatonięcia prawdopodobnie przewoził zrabowane skarby należące do Królestwa Hiszpanii.

Reklama

Eksperci wskazują, że zagadka pochodzenia skarbu może mieć jeszcze jedno rozwiązanie. "Sprawa byłaby prosta, gdyby okazało się, że złoto pochodzi z angielskiego okrętu <Sussex>, który w 1694 r. zatonął podczas sztormu w pobliżu Afryki Północnej. Odyssey ma zezwolenie od rządu brytyjskiego na jego poszukiwania. Jeśli jednak okaże się, że jest inaczej, firmę czeka długa droga sądowa, by zatrzymać wydobyte kosztowności" - mówi Richard Larn. Amerykanie z pewnością łatwo się nie poddadzą, bo gra idzie o gigantyczne pieniądze.

A także o precedens. W XVI i XVII w. Hiszpania była potęgą, a złoto przewożone przez Atlantyk - jednym z fundamentów ówczesnego supermocarstwa. Zatopionych wraków jest bez liku, a przez wieki nie zastanawiano się, kto ma prawo do podwodnych skarbów. Powszechnie uważano, że przysługuje ono znalazcy. Hiszpania zakwestionowała ten zwyczaj i nie zamierza oddawać fortuny bez walki.