Dołująca w sondażach SPD wytoczyła do ataku najcięższe armaty. "To skandal! Sposób, w jaki koncerny energetyczne lekceważą względy bezpieczeństwa, woła o pomstę do nieba" - mówił wczoraj w "Stuttgarter Zeitung" sekretarz generalny socjaldemokratów Humbertus Heil. Jego zdaniem awarie dowodzą, że uważanie energii atomowej za bezpieczną to mrzonki.
Jeszcze dalej poszedł SPD-owski minister środowiska Sigmar Gabriel: "Ostatnie awarie pokazują, że nie powinniśmy nawet myśleć o zawieszeniu ustawy nakazującej odejście od atomu. Mało tego, trzeba jeszcze szybciej pozamykać stare i niebezpieczne reaktory" - mówił niedawno.
Cel najnowszych ataków lewicy jest jasny: chce ona uniemożliwić Merkel zawieszenie ustawy o całkowitej rezygnacji z energii atomowej. Umowa koalicyjna między SPD i CDU zakłada zamknięcie wszystkich elektrowni do 2021 roku. Jak informował DZIENNIK dwa tygodnie temu, kanclerz zamierza ją ominąć i uniezależnić w ten sposób Niemcy od dostaw rosyjskich surowców energetycznych.
SPD starannie wybrało moment do ataku. Pod koniec czerwca w elektrowni atomowej w Krümmel pod Hamburgiem zapalił się jeden z transformatorów. Nikomu nic się nie stało. Lecz kiedy wkrótce wyszło na jaw, że pożar pociągnął za sobą awarię reaktora w pobliskiej siłowni w Brunsbüttel, opinia publiczna podniosła alarm. "Koncern Vettenfall ma w nosie względy bezpieczeństwa i mydli nam oczy" - wołały tytuły "antyatomowo" nastawionych niemieckich mediów.
Wrzawa nie ucichła nawet, gdy szef koncernu Claus Rauscher podał się do dymisji. "Nie wystarczy odejście jednego człowieka. To nie on, ale elektrownie atomowe są problemem" - triumfował minister Gabriel.
"Na naszych oczach odbywa się w Niemczech wojna o rząd dusz. Nadchodzące miesiące zadecydują czy zostanie utrzymana opcja antyatomowa, czy też zwycięży argument, że stosy jądrowe to konieczność" - mówi DZIENNIKOWI Gero von Randow, naukowiec i publicysta tygodnika "Die Zeit". Przypomina on, że dotychczas Niemcy byli najbardziej antyatomowym społeczeństwem Europy. To niemieccy ekolodzy najczęściej blokowali drogi dojazdowe do elektrowni i urządzali antyatomowe happeningi. "Jednak od pewnego czasu szeregi ruchu antyatomowego topnieją. Coraz więcej Niemców zadaje sobie pytanie: no dobrze, zamkniemy reaktory. Ale skąd mamy brać energię na napędzanie potężnej gospodarki 80-milionowego kraju?" - mówi Randow.
Decydującym argumentem zmieniającym ostatnio podejście Niemców do atomu jest... strach przed Rosją. "Kiedy Kreml zaczął wykorzystywać gaz jako narzędzie do realizacji swoich geopolitycznych zapędów wobec Ukrainy czy Białorusi, wielu polityków w Niemczech przejrzało w końcu na oczy" - mówi DZIENNIKOWI Frank Umbach z berlińskiego Towarzystwa Nauki i Polityki.
Jego zdaniem przyjaźniący się z Władimirem Putinem poprzedni kanclerz Gerhard Schröder popełnił wielki błąd, traktując Rosję jako normalnego i rozsądnego handlowego partnera. "Angela Merkel rozumie, że państwowy koncern Gazprom stał się narzędziem kremlowskiej polityki. To dlatego szefowa berlińskiego rządu coraz głośniej mówi o powrocie do atomu, który mógłby zapobiec uzależnieniu Niemiec od syberyjskiego gazu" - mówi Frank Umbach.