Reklama na YouTube zachwala obóz jako idealne miejsce do spędzenia wakacji. Wieczory przy ognisku, piesze wędrówki, a do tego codzienny trening z ostrą amunicją i nauka obchodzenia się z ładunkami wybuchowymi. Na stronie internetowej CampOkutta.com dowiadujemy się także, że na obóz dostać się można tylko wtedy, gdy chcą tego organizatorzy. "Przyjedziemy pod wasz dom i odbierzemy wam dzieci, gdy nie będziecie się tego spodziewać" - czytamy.

Gdy maluch buntuje się, są metody, by podporządkować go surowym wychowawcom i zmusić do przestrzegania regulaminu. Na problemy z posłuszeństwem jest wybuchowa mieszanka - dziecku podaje się miks kokainy z prochem strzelniczym. Od razu potulnieje...

O tym, czym na prawdę jest Obóz Okutta, dowiadujemy się, klikając na odnośnik "Gdzie jest Camp Okutta?". Odpowiedź pada od razu: nigdzie. Jest wymyślony.

Ale nie do końca, bo to, o czym opowiada się w reklamie, dzieje się na co dzień w różnych zakątkach tego świata. Dzieci giną na minach w Azji i Bliskim Wschodzie, mali żołnierze giną od kul i same zabijają w Afryce. W takich obozach jest dziś 250 tys. dzieci. I z tą informacją chcą dotrzeć do internautów pracownicy kanadyjskiej organizacji War Child Canada.