W piątek zginął od kul zamachowców 21-letni fotoreporter "El Diario de Juarez", Luis Carlos Santiago. Niecałe dwa lata temu - przed własnym domem, na oczach rodziny - zabito też innego dziennikarza gazety - Armando Rodrigueza. Mimo nacisków gazety, śledztwo w tamtej sprawie przez prawie dwa lata nie posunęło się ani o krok.
W tej sytuacji redakcja zdecydowała się na desperacji krok. "Strata dwóch reporterów z naszego wydawnictwa w ciągu niecałych dwóch lat to wielki smutek dla wszystkich, którzy tu pracują, a zwłaszcza dla ich rodzin" - napisali szefowie "El Diario de Juarez". I zwrócili się do szefów karteli: "Prosimy was, byście wyjaśnili, czego od nas chcecie, co powinniśmy próbować publikować, a czego nie - tak byśmy wiedzieli, czego się spodziewać".
Redaktorzy podkreślają, że to nie jest kapitulacja przed mafią, a raczej dowód na to, że "w tych okolicznościach nie da się pracować". Zgadza się z nimi m.in. amerykańska organizacja Komitet Ochrony Dziennikarzy, która podkreśla, że od 2006 r. - odkąd zaczęła się wojna rządu z narkokartelami - "sytuacja w Ciudad de Juarez" wymknęła się spod kontroli. Teraz dziennikarze czekają na jakiś czytelny sygnał od szefów narkogangów.
"El Diario de Juarez" jest publikowane w Ciudad de Juarez, mieście, które znajduje się praktycznie w sercu konfliktu. Wojna kosztowała do tej pory życie 28 tysięcy ludzi.