Obama powiedział w środę, że wyniki wyborów "sygnalizują, iż Amerykanie są sfrustrowani tempem uzdrawiania gospodarki". Zapewnił, że przygląda się wszystkim propozycjom mogącym doprowadzić do zwiększenia liczby nowych miejsc pracy. Oświadczył, że bierze na siebie odpowiedzialność za zbyt wolne tempo wzrostu gospodarczego, i przyznał, że musi "spisać się lepiej", żeby zredukować stopę bezrobocia, wynoszącą obecnie w USA 9,6 proc.

Reklama

Komentatorzy wskazują, że wielu wyborców, którzy głosowali na Obamę, wystawiło teraz prezydentowi rachunek za to, że niewiele obietnic wyborczych zrealizował. Według AP rezultaty wyborów są odzwierciedleniem niepokoju Amerykanów o ich źródła utrzymania oraz wyrazem rozgniewania stanem gospodarki, a zwłaszcza bezrobociem.

Obserwatorzy amerykańskiej sceny politycznej zwracają uwagę, że porażka Demokratów - jak wynika z badań opinii publicznej - była przede wszystkim głosem protestu, wynikiem niezadowolenia społeczeństwa z sytuacji w kraju, ze status quo i z działalności urzędujących polityków. Nie jest ona wyrazem zaufania do Partii Republikańskiej (GOP); sondaże wskazują, że GOP ocenia się równie krytycznie jak Demokratów.

Jednak przejęcie większości przez Republikanów w Izbie Reprezentantów i zwiększenie ich reprezentacji w Senacie zasadniczo utrudni prezydentowi Obamie realizację jego programu, przynajmniej w polityce wewnętrznej. Część komentatorów wyraża nawet opinię, że obecny układ sił w Kongresie może doprowadzić do paraliżu prac amerykańskiego parlamentu.

Reklama

Pod znakiem zapytania stoi, na przykład, proponowana przez administrację podwyżka podatków dla najzamożniejszych Amerykanów w celu podreperowania pogrążonego w deficycie budżetu państwa.

Do nowego Kongresu bowiem - zwłaszcza do Izby Reprezentantów - weszło w wyniku wyborów wielu ultrakonserwatywnych polityków wysuniętych przez Tea Party - prawicowy ruch protestu przeciw Obamie, deficytowi budżetowemu i wysokim podatkom. Są oni szczególnie nieprzejednani, sprzeciwiając się jakimkolwiek kompromisom z Demokratami.

Praktycznie niemożliwie np. będzie teraz uchwalenie forsowanej przez administrację ustawy "cap and trade", zmierzającej do redukcji emisji gazów cieplarnianych i wsparcia alternatywnych źródeł energii.

Reklama



Amerykanista prof. Zbigniew Lewicki uważa, że sukces wyborczy Republikanów to wyraz zniechęcenia do Obamy.

"Nie ma wątpliwości, że te wyniki to wyraz bardzo poważnego zniechęcenia i rozczarowania wyborców do Baracka Obamy. Choć to nie były wybory prezydenckie, wszyscy bardzo dobrze rozumieli, że to nie są wybory tylko lokalne, ale tak naprawdę jest to ocena prezydentury Demokratów, ocena prezydenta, który wygrał, ponieważ bardzo dużo Amerykanom obiecał i niestety bardzo mało z tego zrealizował i ludzie są tym rozczarowani. W związku z tym pokazują, że Republikanie wydają się im bardziej obiecujący od Demokratów. Nawet nie chodzi o to, że ktoś mógłby w tym kryzysie zachować się lepiej od Obamy, ale o to, że obecny prezydent nieprawdopodobnie zadłużył Amerykę, że jest bardzo wysokie bezrobocie i to wszyscy widzą" - uznał prof. Lewicki.

Jego zdaniem "Barack Obama od chwili wyborów znajduje się na równi pochyłej i ta tendencja będzie się raczej pogłębiać".

Amerykanista z Polskiego Instytutu Spraw Międzynarodowych Bartosz Wiśniewski wskazał, że porażka Demokratów była spodziewana. "Głównym przesłaniem tych wyborów na pewno jest sukces Republikanów, którym udało się uczynić z tych wyborów referendum nad dwoma latami rządów prezydenta Obamy oraz - szerzej - demokratycznej większości w Kongresie - powiedział. - Demokratom nie udało się uniknąć dosyć dotkliwej porażki, ale nie jest to też porażka, która nie byłaby spodziewana".

Zdaniem Wiśniewskiego największą rolę będzie teraz odgrywać reakcja prezydenta i jego administracji na zmienioną sytuację. "Wielu komentatorów spodziewa się, że Obama złoży ofertę współpracy Republikanom, starając się przerzucić na nich odpowiedzialność za jej ewentualne przyjęcie lub odrzucenie. Z kolei Republikanie mimo zwycięstwa nie są w całkowitej politycznej ofensywie. Ten mandat, który amerykańscy wyborcy dali Partii Republikańskiej, nie jest na tyle silny, żeby udało im się całkowicie przeciwstawić agendzie reform administracji Obamy. Tak więc zapowiada się bardzo ciekawy 2011 rok w amerykańskiej polityce" - uznał.