Ale na początek koszty. Rachunek za uroczystość niski nie będzie. Tylko sukienka dla panny Middleton może kosztować nawet 100 tys. funtów. Sama ceremonia w opactwie westminsterskim na pewno nie będzie tańsza niż „skromny” ślub księcia Karola i Camilli Parker-Bowles sprzed pięciu lat, który kosztował 5 mln funtów. Do tego dochodzą koszty bezpieczeństwa. Gdy rok temu Londyn gościł szczyt G20, stołeczna policja wydała dodatkowe 7,4 mln funtów. A ponieważ ślub przyszłego brytyjskiego króla – prawdopodobnie to William, a nie jego ojciec książę Karol, zostanie uznany przez Elżbietę II za sukcesora – jest uroczystością o dużo wyższej randze protokolarnej niż zjazd szefów rządów 20 największych gospodarek świata. Szacuje się, że rachunek za bezpieczeństwo setek dygnitarzy z całego świata może wzrosnąć nawet do 20 mln funtów. A ponieważ dzień ślubu będzie wolny od pracy, gospodarka brytyjska straci kolejne 6 mln funtów. Oczywiście trudno oczekiwać, by zgodnie z tradycją koszt wesela wziął na siebie ojciec panny młodej: za wszystko solidarnie zapłacą książę Karol i królowa Elżbieta. Czyli de facto brytyjski podatnik.
W ten sposób w roku rozpoczęcia wielkich budżetowych oszczędności (40 mld funtów w 2011 r.) koszty utrzymania rodziny królewskiej wzrosną niemal o połowę. Zgodnie z regularnie publikowanymi informacjami Windsorowie kosztowali brytyjskich podatników 38,2 mln funtów (45 mln euro) w poprzednim roku fiskalnym. To 62 pensy na głowę mieszkańca Zjednoczonego Królestwa. Z takimi wydatkami brytyjska rodzina królewska i tak uchodzi za najdroższą ze wszystkich europejskich monarchii. Jak szacuje Hermann Matthijs, belgijski politolog zajmujący się porównywaniem wydatków koronowanych głów Starego Kontynentu, druga na liście jest panująca w Holandii dynastia Orańska. Dwór królowej Beatrix wydaje rocznie ok. 40 mln euro, co czyni go relatywnie bardziej uciążliwym dla statystycznego podatnika holenderskiego niż dwór Elżbiety II. Na trzecim miejscu znalazł się norweski król Harald V z 28 mln euro rocznych wydatków. Najtańszym monarchą Europy jest wielki książę Luksemburga Henri, który zadowala się zaledwie sumą 8,7 mln euro od swoich 500 tys. mieszkańców.
Na tym tle głowy państw o ustroju republikańskim, których rola jest równie reprezentacyjna co królowej Elżbiety czy króla Haralda, okazują się rzeczywiście dużo tańsze. Niemiecki prezydent Christian Wulff zarabia rocznie ok. 200 tys. euro, dostaje też 6,5 tys. euro miesięcznie na garnitury, buty i koszule, a koszt całej działalności berlińskiego pałacu Bellevue zamyka się w 18 mln euro. Ale już polski prezydent wcale jest tak dużo tańszy niż dwór Elżbiety II. Na Kancelarię Prezydenta RP przeznaczono w najnowszym budżecie aż 169,8 mln zł. Na usprawiedliwienie dodać należy, że duża część tych środków idzie na podległe prezydentowi urzędy tak jak np. Biuro Bezpieczeństwa Narodowego. Ale to wciąż dużo pieniędzy.
Jest jeszcze jedna różnica. Nudni republikańscy prezydenci nie są w stanie przynieść takich zysków jak ogólnonarodowa feta, która będzie towarzyszyła przyszłorocznemu ślubowi Williama Mountbatten-Windsora i Kate Middleton. Sama sprzedaż okolicznościowych talerzy, kubków czy koszulek przyniesie według londyńskiego ośrodka analitycznego Verdict 18 mln funtów. Do tego dochodzą zyski brytyjskiej gastronomii, producentów żywności czy trunków (dodatkowe 300 mln funtów). Tyle wygenerują sami Brytyjczycy, do czego trzeba doliczyć jeszcze spodziewaną inwazję ślubnych turystów (250 mln funtów według agencji VisitBritain). Wesele w rodzinie Komorowskich czy Wulffów na pewno nie wstrzyknęłoby w gospodarkę ponad pół miliarda funtów.
Reklama