Wolha Niaklajeua o uprowadzeniu męża opowiedziała dziennikarzom Biełsatu. Razem z pobitym kandydatem na prezydenta przyjechała karetką do szpitala w Mińsku. Lekarze stwierdzili u niego "średnie urazy czaszkowo mózgowe". Jednak drugie konsylium zmieniło diagnozę na lżejszą. Opatrzono go i zaproponowano, by opuścił szpital tylnym wyjściem.

Reklama

Jednak jego żona nie zgodziła się. Jak tłumaczyła, bała się kolejnej napaści. Jednak jak się okazało, szpitalna sala także nie okazała się bezpieczna. Wolha Niaklajeua opowiada, że wdarło się do niej siedmiu dobrze zbudowanych mężczyzn. Zawinęli opozycjonistę w kołdrę i wywlekli z pomieszczenia. W tym samym czasie wykręcili jego żonie ręce. Po wszystkim zablokowali drzwi, by nie mogła wyjść. Dopiero po chwili na jej wezwania o pomoc zareagował dyżurujący w szpitalu milicjant.

Przez dłuższy czas los opozycjonisty nie był znany. Dopiero Aleksander Łukaszenka potwierdził, że Niaklajeu trafił do aresztu.

"To, co usiłowano zrobić wczoraj w Mińsku, to nie demokracja, to bandytyzm. To są wandale spuszczeni z łańcucha" - oświadczył Łukaszenka na konferencji prasowej w Mińsku dzień po wyborach prezydenckich, po których w stolicy Białorusi doszło do zamieszek.

"To wszystko zostało zorganizowane przez kandydatów w wyborach prezydenckich" - oznajmił prezydent.

Łukaszenka dodał, że poprosił siły porządkowe, by zapobiegły "jak najbardziej zdecydowanie" naruszeniom porządku publicznego. "Wszyscy zgodnie z prawem pójdą do więzienia. Są od tego sędziowie i sąd" - zapowiedział szef państwa i dodał, że "na Białorusi nie będzie rewolucji".



Reklama

Łukaszenka pochwalił milicję za stawienie czoła - jak to określił - "barbarzyństwu i destrukcji". "Wraz z milionami współobywateli godnie zdaliśmy egzamin wobec historii, ojczyzny i przyszłości naszych dzieci" - podkreślił. "Zrobiliśmy wszystko, co niezbędne, by kampania wyborcza odbyła się uczciwie i ze ścisłym poszanowaniem ustawodawstwa naszego kraju" - powiedział prezydent.

Skrytykował wnioski misji obserwacyjnej OBWE, która oceniła w poniedziałek, że Białorusi "bardzo daleko do wolnych wyborów". "Nie wiem, czego jeszcze nie zrobiliśmy na Białorusi, by wybory odpowiadały normom międzynarodowym" - oświadczył Łukaszenka.

Po wyborach doszło w Mińsku do protestów opozycji, które z użyciem siły stłumiła milicja.