Wczoraj po raz pierwszy od 10 dni wybrane oddziały egipskich banków wypłacały właścicielom lokat pieniądze (maksymalnie równowartość 10 tys. dolarów). Przed 341 otwartymi punktami ustawiły się długie kolejki. Prezes banku centralnego Faruk el-Okdah uspokajał, że rezerwy dewizowe kraju (36 mld dol.) są wystarczające, aby zapewnić wypłaty dla wszystkich chętnych.
Ale zdaniem ekspertów francuskiego banku Credit Agricole, jeśli w najbliższych dniach tempo wypłat utrzyma się na obecnym poziomie i rezerwy będą gwałtownie topniały, bank centralny będzie musiał stopniowo dewaluować egipskiego funta. Tuż przed zamknięciem banków 27 stycznia kurs egipskiego funta do dolara spadł do najniższego poziomu od 6 lat. Wczoraj waluta straciła wobec niego kolejny 1 proc.

Deficyt wisi w powietrzu

Dewaluacja spowodowałaby jednak dalszy wzrost cen żywności, których zwyżka już była jedną z przyczyn wybuchu rewolucji (Egipt jest największym importerem pszenicy na świecie). Dlatego w trakcie weekendu minister finansów Samir Radwan zapowiedział zwiększenie subwencji do podstawowych towarów konsumpcyjnych. To jednak, zdaniem agencji ratingowej Standard & Poor’s, doprowadzi do wzrostu tegorocznego deficytu budżetowego do 12 – 13 proc. PKB (w 2010 r. wyniósł 8,1 proc.).
Reklama
Aby sfinansować te wydatki rząd Egiptu będzie dziś chciał sprzedać obligacje o wartości 15 mld egipskich funtów (2,7 mld dolarów). Jednak zdaniem kairskiej agencji maklerskiej Foda rentowność bonów skarbowych skoczy w tym tygodniu do przynajmniej 12,5 proc. (z 9,5 proc. w grudniu), bo rynki finansowe domagają się coraz większej premii za ryzyko inwestowania w obligacje Egiptu. Taki poziom osiągnęła w zeszłym roku w szczytowym momencie kryzysu rentowność greckich obligacji.
Zdaniem analityków Credit Agricole każdego dnia rewolucji gospodarka Egiptu ponosi straty w wysokości 310 mln dolarów. To przede wszystkim wynik wstrzymania produkcji przez zachodnie koncerny oraz zamarcia ruchu turystycznego. Bank już obniżył prognozę wzrostu gospodarczego dla Egiptu z 5,3 do 3,7 proc. i zapowiedział dalszą rewizję w dół, jeśli sytuacja szybko się nie ustabilizuje.

Uciekło 7 mld dolarów

Rząd odłożył o kolejny tydzień termin otwarcia giełdy w obawie przed gwałtownym załamaniem kairskiego indeksu. 27 stycznia, w ostatnim dniu funkcjonowania parkietu, jego indeks stracił 16 proc. wartości.
Tymczasem niepokój w Egipcie szkodzi innym rynkom wschodzącym. W minionym tygodniu inwestorzy wycofali fundusze zainwestowane w akcje przedsiębiorstw tej grupy krajów o wartości 7 mld dolarów. To największa taka redukcja od trzech lat. W zeszłym roku zagraniczne inwestycje w akcje spółek z krajów wschodzących osiągnęły 90 mld dolarów. To były atrakcyjne lokaty, bo gospodarki tych państw rozwijały się średnio w tempie 7,1 proc., przeszło dwa razy szybciej niż kraje rozwinięte. Jednak po wybuchu buntu społecznego w Egipcie inwestorzy obawiają się destabilizacji politycznej także w innych krajach rozwijających się, m.in. z powodu szybkiego wzrostu cen żywności.
Sytuacja w Egipcie może także spowodować dalszy wzrost cen ropy i w ten sposób utrudnić wzrost światowej gospodarki. Przedstawiciel Kuwejtu przy OPEC Imad al-Atiki ostrzegł wczoraj, że cena baryłki ropy może w pierwszej połowie tego roku przekroczyć 110 dolarów.