Część polityków i ekspertów wzywa do wprowadzenia strefy zakazu lotów wojskowych nad Libią lub dozbrojenia rebeliantów. Inni przestrzegają przed takimi krokami, twierdząc przeważnie, że obalenie Muammara Kadafiego nie musi przynieść korzyści USA.

O interwencję w formie zakazu lotów nad Libią lub dostarczenia broni powstańcom apelują prominentni senatorowie z obu parti, byli kandydaci na prezydenta: demokratyczny przewodniczący senackiej Komisji Spraw Zagranicznych John Kerry i Republikanin John McCain. Wzywają do tego także: były prezydent Bill Clinton i były przewodniczący Izby Reprezentantów Newt Gingrich.

Reklama

Mocno popierają interwencję znani lewicujący komentatorzy, jak Fareed Zakaria i Christopher Hitchens, oraz czołowi neokonserwatyści: Bill Kristol i Robert Kagan.

Ich zdaniem, Ameryka powinna w ten sposób "stanąć po właściwej stronie historii", tzn. poprzeć demokratyczne aspiracje Libijczyków.

W poniedziałkowym "Washington Post" Jackson Diehl ostrzegł, że ewentualne stłumienie powstania przez Kadafiego może wywołać niejako odwrotny efekt domina, tzn. ośmielić inne dyktatorskie reżimy arabskie do brutalnego użycia siły dla utrzymania się przy władzy.

"Taktyka spalonej ziemi zastosowana przez Kadafiego nie tylko zatrzymała postępy rebeliantów. Uczyniła to samo w odniesieniu do szerszej fali dążeń do demokracji w świecie arabskim. Jeżeli Kadafi przetrwa, wirus represyjnej rzezi i nieustępliwej autokracji może ponownie rozprzestrzenić się w regionie" - pisze Diehl.

Przeciwnicy jakiejkolwiek interwencji zbrojnej powtarzają na ogół argumenty administracji Obamy. Prezydent deklaruje wprawdzie, że w sprawie Libii "nie wyklucza niczego", w tym wprowadzenia strefy zakazu lotów. Nie wzywa jednak do tego i podkreśla, że USA nie zrobią nic jednostronnie, bez porozumienia z sojusznikami.

Reklama

Spośród nich tylko prezydent Francji, Nicolas Sarkozy, zaapelował o ustanowienie "Non-Fly Zone" (strefę bez lotów).

Pentagon nie kryje zastrzeżeń wobec tej koncepcji. Minister obrony Robert Gates zaznaczył, że skuteczny zakaz lotów wymagałby uprzedniego zbombardowania libijskiej obrony przeciwlotniczej. Generałowie przypominają, że strefa zakazu lotów w Iraku po wojnie nad Zatoką Perską w 1991 r. nie zapobiegła stłumieniu przez Saddama Husajna powstania szyitów.

Niektórzy komentatorzy wyrażają pogląd, że obca interwencja może mieć dalekosiężne negatywne skutki polityczne w krajach-byłych koloniach mocarstw zachodnich. Inni uważają, że interwencja może przynieść groźne konsekwencje dla USA, gdyż próżnię władzy po Kadafim wypełnią - ich zdaniem - islamiści.

"Jeżeli dostarczymy rebeliantom broń, kto dokładnie ją dostanie? Wewnętrzna sytuacja polityczna w Libii jest, aby się łagodnie wyrazić, niejasna" - pisze w poniedziałkowym "New York Timesie" konserwatywny publicysta Ross Douthat.

Sugeruje on, że broń wpadnie w ręce ekstremistów islamskich. Przytacza dane zgromadzone przez instytut analityczny Center for a New American Security, z których wynika, że ze wschodniej Libii - opanowanej przez powstańców - pochodzi relatywnie najwięcej (w stosunku do liczby ludności) terrorystów-samobójców detonujących bomby w Iraku.

Argument ten podziela wielu ekspertów, m.in. były agent CIA i wykładowca na Uniwersytecie Georgetown w Waszyngtonie, Michael Scheuer. W rozmowie z PAP powiedział on, że Kadafi był skuteczną zaporą przed terroryzmem islamskim i USA nie powinny nic robić w sprawie rebelii.

"Kogo obchodzi kto wygra w Libii? Jeżeli Libijczycy będą w stanie sami się wyzwolić, niech się wyzwalają" - oświadczył.