Prezydent USA Barack Obama powiedział w wywiadzie wyemitowanym w niedzielę, że bin Laden musiał mieć jakąś sieć wsparcia w Pakistanie, zanim został zabity, ale administracja USA nie wie, czy pomagali mu funkcjonariusze pakistańskiego rządu. Obama podkreślił, że Pakistan musi to gruntownie zbadać.
"Zarzuty o współudział lub niekompetencje są absurdalne" - stwierdził dzień później pakistański premier w parlamencie, dodając, że oskarżanie Pakistanu, w tym wywiadu i wojska, o "zmowę" z Al-Kaidą jest obłudne.
Dodał, iż władze nakazały wszczęcie śledztwa, mającego na celu wyjaśnienie, dlaczego bin Laden bezkarnie mieszkał w pobliżu akademii wojskowej w mieście Abbotabad, które leży zaledwie 50 km od Islamabadu, stolicy kraju.
Premier podkreślił, że Pakistan nie może być jedynym krajem obciążanym winą za istnienie Al-Kaidy oraz prowadzone przez nią działania terrorystyczne. "Pakistan nie jest miejscem narodzin Al-Kaidy (...). Nie zaprosiliśmy Osamy bin Ladena do Pakistanu ani nawet do Afganistanu" - mówił Gilani. Przypominał, że tę organizację terrorystyczną utworzyli "arabscy ochotnicy", którzy zjednoczyli się w latach 90. XX wieku.
Zdaniem Gilaniego, to, że bin Laden, który w Abbotabadzie ukrywał się nawet sześć lat, nie został znaleziony wcześniej, jest porażką nie tylko pakistańskiego wywiadu, ale także "wszystkich agencji wywiadowczych na świecie".
Dodał, że jednostronne akcje, takie jak szturm amerykańskich komandosów na kryjówkę bin Ladena, grożą poważnymi konsekwencjami. "Pakistan zastrzega sobie prawo do odwetu z pełną siłą" - mówił pakistański premier, podkreślając jednocześnie, że jego kraj przywiązuje dużą wagę do stosunków z Waszyngtonem.
Gilani przyznał, że szef Al-Kaidy był "wrogiem numer 1 cywilizowanego świata" i odpowiadał za śmierć wielu Pakistańczyków. Według szefa pakistańskiego rządu, wraz ze śmiercią bin Ladena "sprawiedliwości stało się zadość".