W poniedziałek Tom MacMaster przeprosił za udawanie fikcyjnej postaci. Tłumaczył, że wymyślił Aminę Arraf i jej blog, żeby przyciągnąć uwagę do przemian dokonujących się na Bliskim Wschodzie.

"Nigdy nie chciałem nikogo skrzywdzić" - napisał MacMaster, studiujący na Uniwersytecie Edynburga, tym razem już na własnym blogu. Władze uczelni postanowiły cofnąć mu przywileje komputerowe na czas śledztwa mającego ustalić, czy naruszył uniwersyteckie reguły, udając syryjską, a właściwie syryjsko-amerykańską lesbijkę.

Reklama

Internauci, w tym wielu obrońców praw gejów i lesbijek, zarzucają MacMasterowi, że pozbawił wiarygodności prawdziwych ludzi, próbujących informować o życiu pod władzą autorytarnych reżimów.

Blog "Lesbijska dziewczyna w Damaszku" zaczął się ukazywać w lutym i natychmiast wzbudził międzynarodowe zainteresowanie. Były tam klipy wideo i wiersze erotyczne, opisy dzieciństwa w Wirginii i życia codziennego lesbijki w Damaszku, informacje o narastającym ruchu protestu przeciwko reżimowi, wyrazy nadziei na Syrię wolną od dyktatorów...

Zainteresowanie świata tymi relacjami "z pierwszej ręki" wynikało i z faktu, że większość zagranicznych dziennikarzy nie może się dostać do Syrii.

Reporter Associated Press, który przez miesiąc korespondował z "Aminą Arraf" e-mailem, uznał, że syryjska dziewczyna jest przekonująca.

6 czerwca na stronie internetowej Arraf znalazła się wiadomość, przekazana rzekomo przez jej kuzyna, że uzbrojeni ludzie porwali dziewczynę na ulicy w Damaszku. W internecie zawrzało. Akcję "Uwolnić Aminę Arraf" na Facebooku poparło 14 tysięcy osób. Losem syryjsko-amerykańskiej lesbijki zainteresował się Departament Stanu USA.

Reklama

Pojawiły się i wątpliwości. Wielu internautów uznało, że zamieszczony przez Aminę 26 kwietnia opis interwencji jej ojca, któremu jakoby udało się odwieść syryjskich agentów w cywilu od aresztowania dziewczyny, jest mało wiarygodny. Wskazywano, że syryjska służba bezpieczeństwa nie bywa tak wielkoduszna.



W Wirginii, gdzie "Amina Arraf" rzekomo dorastała, dziennikarzom nigdzie nie udało się natrafić na jej ślad. W ogóle nikt nigdy jej nie widział, nawet pewna Kanadyjka, która miała z nią romans online i z którą wymieniła setki maili.

Wreszcie internetowi detektywi ustalili, że adres IP, wykorzystywany przez Aminę, faktycznie należy do Uniwersytetu Edynburga. W końcu udało się dotrzeć do samego MacMastera. Potem mieszkająca w Wielkiej Brytanii Chorwatka Jelena Lecić ujawniła, że to jej zdjęcia wykorzystano na profilu "Aminy" na Facebooku. Zorientowała się w tym, gdy w jednej z brytyjskich gazet zobaczyła swoje zdjęcie ilustrujące artykuł o blogerce z Damaszku.

Skonfrontowany z dowodami MacMaster początkowo wszystkiemu zaprzeczał, ale ostatecznie przyznał się i przeprosił.