Oprócz kary pozbawienia wolności prokuratura zażądała dla opozycyjnej polityk trzyletniego zakazu zajmowania "określonych stanowisk".
Oskarżenie domaga się także, by Tymoszenko wypłaciła państwowemu koncernowi paliwowemu Naftohaz Ukrainy odszkodowanie w wysokości 1,5 mld hrywien (609 mln złotych). Jest to suma strat, na jakie była premier miała narazić Naftohaz, podpisując niekorzystny - zdaniem obecnych władz w Kijowie - kontrakt gazowy z Rosją.
Obrona Tymoszenko uważa tymczasem, że w jej działaniach nie ma żadnych oznak przestępstwa, w związku z czym sąd powinien ją uniewinnić.
Sama była premier jeszcze przed ogłoszeniem żądań prokuratury powtórzyła, że za procesem, w którym występuje w roli oskarżonej, stoi jej konkurent polityczny, obecny prezydent Ukrainy Wiktor Janukowycz.
"Ten proces to wynik decyzji Janukowycza, ale mogę zdecydowanie stwierdzić: czym by się ta rozprawa sądowa nie zakończyła, są rzeczy, których Janukowycz poprzez działające pod jego dyktando sądy nie zmieni" - oświadczyła.
"Rozpoczęło się jednoczenie sił opozycyjnych, które bez wątpienia doprowadzi do usunięcia władzy Janukowycza na wyborach parlamentarnych (jesienią 2012 roku - PAP)" - podkreśliła Tymoszenko w sądzie.
Na polityczny wymiar sprawy ukraińskiej opozycjonistki wskazują także przedstawiciele Zachodu.
W najbliższy czwartek w Warszawie odbędzie się szczyt Partnerstwa Wschodniego. Polska chciała, by sześć krajów, objętych tym projektem (Armenia, Azerbejdżan, Gruzja, Mołdawia, Ukraina i Białoruś), uzyskało od UE ambitną, choćby nawet odległą perspektywę członkostwa w UE, o jaką zabiega m.in. Kijów.
Na to jednak nie było zgody wśród unijnych partnerów. Dla UE najbardziej problematyczny jest białoruski reżim Alaksandra Łukaszenki oraz proces Tymoszenko, który skłonił wiele krajów zachodnich, z Francją i Niemcami na czele, do apeli, by zamrozić trwające negocjacje z Ukrainą o nowej umowie o pogłębionym stowarzyszeniu i wolnym handlu.