"Nasza silna obecność na Bliskim Wschodzie będzie trwać. Stany Zjednoczone nigdy się nie zawahają w obronie swoich sojuszników, partnerów i interesów" - powiedział Obama w poniedziałek na wspólnej konferencji prasowej w Białym Domu z szefem irackiego rządu.
"Kiedy kończymy tę wojnę i Irak spogląda w przyszłość, iracki naród musi wiedzieć, że nie zostajecie sami" - oświadczył, zwracając się do Malikiego.
Słowa prezydenta odczytano jako zawoalowane ostrzeżenie pod adresem Iranu, który jest podejrzewany o plany wzmocnienia swych wpływów w Iraku po ewakuacji stamtąd sił amerykańskich do końca tego roku.
Obama podkreślił, że USA i Irak będą teraz łączyły "normalne stosunki istniejące między suwerennymi narodami, oparte na wspólnych interesach i wzajemnym szacunku".
Zgodnie z poprzednimi zapowiedziami oznajmił, że w Iraku nie będzie amerykańskich baz wojskowych.
Zapowiedział jednak, że USA będą szkoliły pilotów irackich sił powietrznych, które otrzymały amerykańskie samoloty F-16. Lotnictwo Iraku zostało zniszczone w wyniku inwazji USA w 2003 r.
Obama powiedział też, że planuje się prowadzenie wspólnych iracko-amerykańskich manewrów wojskowych. Maliki podkreślił, że liczy na pomoc wojskową Waszyngtonu.
Na konferencji prasowej obu przywódców padło pytanie o politykę Iraku wobec Syrii. Bagdad nie przyłączył się do innych stolic arabskich w potępieniu reżimu prezydenta Baszara el-Asada, który brutalnie tłumi powstanie przeciw dyktaturze.
Stanowisko Iraku tłumaczy się wpływami Iranu. Obama powiedział jednak, że "nie ma wątpliwości", iż decyzje w sprawie Syrii rząd w Bagdadzie podjął "opierając się na tym, co jest najlepsze dla Iraku, a nie tym, czego chciałby Iran".
Z Waszyngtonu Tomasz Zalewski