Sztuczne psy”, „kreciki”, „żarcie dla psów” – to tylko niektóre z zaszyfrowanych haseł, których używała Jana Nagyova, była szefowa gabinetu czeskiego premiera, zlecając szpiegowanie jego żony. Teraz siedzi w areszcie z podejrzeniami o korupcję i z oskarżeniem o prowadzenie śledztwa w celach prywatnych. Wraz z nią do aresztu trafiło jeszcze siedmiu wysoko postawionych polityków. Niewykluczone, że dołączy do nich były premier Petr Neczas, który w ostatni poniedziałek podał się do dymisji. Część analityków uważa, że jesteśmy świadkami największej afery korupcyjnej w Czechach. Inni uważają, że to tylko bańka mydlana. Nadal bowiem nie wiadomo, jakie są główne zarzuty. A te, które do tej pory ujawniono, nie wydają się aż tak ciężkie.
Skrzętnie skrywane śledztwo trwało ponoć półtora roku. Z pierwszych informacji wynika, że w rozpracowywanej przez służby specjalne sprawie splatają się wątki korupcyjne i romansowe. Te ostatnie wyszły mimochodem przy okazji podsłuchów, które jakiś czas temu założono wszystkim bohaterom afery. I choć to nie pierwszy skandal korupcyjny w Czechach, to jednak pierwszy, w którym do aresztu posłano tylu czynnych polityków. I pierwszy, który być może ma szansę zakończyć się wyrokiem sądowym. Widać też, że służbom specjalnym bardzo zależy na wynikach. W śledztwie wykorzystano najnowsze technologie służące do podsłuchów, a w celu poszukiwania pieniędzy z łapówek sprowadzono specjalnie wyszkolone psy z Austrii.
Sprawa rozpoczęła się w nocy ze środy na czwartek 13 czerwca, kiedy szef Jednostki Zwalczania Przestępczości Zorganizowanej (ÚOOZ) Robert Šlachta wkroczył do siedziby gabinetu premiera Petra Neczasa i poinformował go, że chce aresztować szefową jego gabinetu oraz przeszukać jej kancelarię. Później było jak u Hitchcocka: zaczęło się od trzęsienia ziemi i od tej pory napięcie wciąż rosło. Od świtu 400 policjantów przeszukiwało ponad 30 mieszkań w różnych częściach kraju, siedziby spółek skarbu państwa, ministerstwa. Policja weszła także do banków. A premier zniknął. Co jakiś czas w internecie pojawiała się informacja, że trafił do szpitala, że się ukrył, wyjechał, a potem, że jednak to nieprawda. Nikt nie wiedział, o co tak naprawdę chodzi. Jednak zdjęcia zamaskowanych policjantów wynoszących wypełnione po brzegi worki z przeszukiwanych domów wyraźnie dawały do zrozumienia, że sprawa jest poważna. Policjanci tego pierwszego dnia (jak później opowiadali) skonfiskowali ok. 150 mln koron w gotówce (czyli ok. 25 mln zł) i kilkadziesiąt kilogramów złota. Jednak do teraz nie podają informacji, do kogo te pieniądze należały.
„Kreciki” śledziły „żarcie dla psów”
Czas przedstawić najważniejszych bohaterów tego dramatu. Niewątpliwie główną bohaterką jest sama Jana Nagyova, wspomniana szefowa gabinetu premiera. Wydała nakaz śledzenia żony swojego przełożonego – Radki Necasovej. Zdaniem czeskich mediów głównym motywem tego działania była zwykła zazdrość. Nagyova chciała po prostu nakryć żonę premiera na zdradzie w nadziei, że po takim skandalu premier postanowi się rozwieść. Od dawna przez prasę przewijały się spekulacje dotyczące romansu Neczasa z Nagyovą. Nie dość tego, Neczas dzień przed aresztowaniem szefowej swojego gabinetu oficjalnie ogłosił, że rozchodzi się z żoną. Czy wiedział, że jest śledzona, nie jest do końca jasne. Pytany o tę kwestię, plątał się w zeznaniach.
Sama Nagyova musiała bać się konsekwencji tego, co robi, bo w rozmowach z wywiadem używała szyfru. Mianem „pana, co ma sztucznego psa" określała szefa wywiadu, któremu zleciła śledztwo. Pod hasłem „żarcie dla psów” kryła się postać kierowcy premiera oraz jego przyjaciółki, które to osoby z nieznanych bliżej przyczyn Nagyova też kazała obserwować. „Krecikami” zostali ochrzczeni wywiadowcy. Jednak ta sprawa, choć malownicza, wydaje się jedynie wątkiem pobocznym (choć właśnie z tego powodu aresztowano Nagyovą i szefów wywiadu, którzy z nią współpracowali). Wątek ten skrywa śledztwo, które było prowadzone już znacznie wcześniej. Dotyczy ono handlowania stanowiskami w spółkach skarbu państwa w zamian za poparcie w parlamencie.
I tu się pojawiają kolejni bohaterowie. Są nimi trzej posłowie z Demokratycznej Partii Obywatelskiej (ODS), tej samej, do której należy premier: Petr Tluchoř, Ivan Fuks i Marek Šnajdr. W tym miejscu sprawa bezpośrednio dotyka premiera, bo starał się ich przekupić, by utrzymać władzę. Posłowie – buntownicy od pewnego czasu sabotowali działanie rządu i własnej partii. Ich zachowanie stało się bardzo niebezpieczne, kiedy zbliżało się głosowanie nad ustawą budżetową. Gdyby zagłosowali przeciw, a ustawa nie zostałaby przeforsowana, równałoby się to z upadkiem gabinetu, bo głosowanie nad budżetem jest równoznaczne z wotum zaufania dla rządu. Gra toczyła się więc o wysoką stawkę. Aby rozwiązać problem, zaproponowano buntownikom transakcję wiązaną: zrezygnują z mandatów poselskich, dzięki czemu większość parlamentarna będzie uratowana, a w zamian za to otrzymają intratne posady w zarządach spółek skarbu państwa. Z podsłuchów wynika, że jednym z głównych negocjatorów w tej sprawie była właśnie Nagyova. W rozmowie z premierem tłumaczyła, że „rebelianci” będą otrzymywać posady sukcesywnie. „Tak, żeby nie rzucało się w oczy, że zostało to załatwione w taki sposób” – mówiła premierowi Jana Nagyova.
Premier nie zaprzecza, że rzeczywiście posłowie otrzymali takie stanowiska i że wiązało się to z ich odejściem z parlamentu. Jednak nie widzi w tym znamion korupcji. Tym bardziej że pensje partyjnych kolegów na nowych posadach były niższe od poselskich. Czescy prawnicy i analitycy również nie są zgodni co do tego, czy było to zachowanie karalne. – To praktyki, za które mogliby być ścigani wszyscy wysoko postawieni czescy politycy, a zapewne to działania, które są stosowane również w innych krajach – mówi czeski dziennikarz Josef Pazderka, korespondent czeskiej telewizji w Polsce. Ostateczną interpretację będzie zapewne musiał przedstawić sąd.
Wrzucę klucz do kominka
Trzecia odsłona tego dramatu jest do tej pory najbardziej tajemnicza. A to właśnie ona może się okazać najciekawsza. Chodzi o wątek związany ze znanymi lobbystami. Najważniejsze są tu postacie dwóch biznesmenów. To Ivo Rittig oraz Roman Janouszek. W odróżnieniu od polityków uniknęli oni aresztu. Jednak czeska prasa donosi, że to z przeszukań ich mieszkań pochodzi największa gotówka, czyli wspomniane wcześniej 150 mln koron. Nie ma jednak na to żadnych dowodów, biznesmeni temu zaprzeczają, policja zaś sprawy nie komentuje. Prawnik jednego z przedsiębiorców, Romana Janouszka, przyznał, że w domu jego klienta znaleziono kilkaset tysięcy koron. Zaś w poniedziałek, kiedy padał rząd, policja przeszukiwała willę kolejnej osoby powiązanej z dwoma lobbystami. Podejrzewano, że w jej domu likwidowane są ważne dokumenty. Świadczyć o tym miał przechwycony przez policję SMS (pisany szyfrem), którzy brzmiał: „Wrzucę klucz do kominka”.
Na tym oficjalne informacje dotyczące powodów ewentualnej winy przedsiębiorców się kończą. A ponieważ nie ma żadnych konkretnych dowodów na powiązania wątku politycznego z biznesowym, część analityków uważa, że wyciągnięto obie historie naraz na pokaz.
– Ludzie automatycznie wtedy łączą je w jedną sprawę. Wiadomo: politycy, biznesmeni, wielkie pieniądze, a w tle jakiś romans i robi się afera. Tak naprawdę nic nie wiadomo. I jeśli się okaże, że zarzuty wobec premiera to jedynie sprawa z posłami w zarządach spółek skarbu państwa i zlecanie śledztw przez Nagyovą, to tak spektakularne działanie policji byłoby nieadekwatne do wagi oskarżeń – mówi politolog Nicolas Masłowski z Uniwersytetu Karola w Pradze.
Jednak nazwiska Rittiga i Janouszka są Czechom bardzo dobrze znane. Nie po raz pierwszy przewijają się one w kontekście afer, w które wplątane są elity polityczne. O Romanie Janouszku, który oficjalnie jest zwykłym przedsiębiorcą, było głośno przy okazji sprawy związanej z innym wpływowym politykiem ODS, burmistrzem Pragi Pavlem Bemem. Z podsłuchów prowadzonych przez tajne służby wynikało, że Bem niejednokrotnie działał na zlecenie biznesu. Aktywnie współpracował właśnie z Romanem Janouszkiem, który miał m.in. współdecydować o tym, jakie ziemie należące do miasta zostaną sprzedane, działając na korzyść spółek deweloperskich. Zaś Rittig jest wplątany w sprawę niejasnych zamówień publicznych na druk biletów komunikacyjnych. Zadziwiająco drogich, z których część zysków miała ponoć iść do kieszeni Rittiga.
Miliony w pudełku po winie
– To ironia losu, że śledztwo, w którym pojawia się nazwisko Janouska, współpracownika burmistrza Bema, zmiotło ze sceny politycznej w końcu samego premiera Necasa – mówi dziennikarz Josef Pazderka. Podobne odczucia ma wielu komentatorów. Premiera Necasa nazywano „Pan Czysty”, bo chciał się w końcu zabrać do walki z korupcją. To on pozbył się praskiego burmistrza pomimo jego bardzo silnej pozycji w partii (a nawet poparcia ówczesnego prezydenta), po tym jak pojawiły się spekulacje o jego nielegalnej współpracy z lobbystami (m.in. z wyżej wspomnianym Janouszkiem). To za rządów Necasa rok temu został aresztowany David Rath, były minister zdrowia i poseł lewicy z poważnymi oskarżeniami o korupcję. Pierwszy raz się zdarzyło, aby aresztowano czynnego polityka. Rath nie wyszedł na wolność i czeka na proces. Jednym z najważniejszych zarzutów jest przyjmowanie łapówek za ustawianie przetargów na sprzęt do szpitali czy też remont zabytkowego zameczku, a to wszystko przy wykorzystaniu środków unijnych. Były minister, a ówczesny poseł miał za swoją działalność zażądać 22 mln koron. Siedem milionów (ok. 1,2 mln zł) znaleziono natychmiast, w momencie zatrzymania Ratha. Miał je w drewnianym pudełku od wina, które niósł pod pachą. 10 kolejnych milionów znaleziono w jego mieszkaniu, a 30 mln w domu jego kompanów, m.in. dyrektora jednego ze szpitali (którzy też poszli do aresztu). Mocny dowód stanowią e-maile oraz nagrania z podsłuchów. Na jednym z nich nagrano, jak poseł cieszy się głośno z zawartości pudełka: „Takie piękne pieniążki, takie żółciutkie, takie pięknie żółciusieńkie”. Akta sprawy liczą sobie 5 tys. stron, a politykowi grozi 12 lat więzienia. Teraz oczywiście sprawę Ratha przykryła sprawa Nagyovej i spółki.
Mieszkanie z widokiem na morze
Po wydarzeniach sprzed kilkunastu dni premier poległ i musiał się podać do dymisji, jednak jeszcze kilka lat temu udało mu się wybrnąć z innego poważnego skandalu związanego z dotacjami unijnymi. Chodziło o aferę korupcyjną, w której główną rolę odgrywał Pavel Drobil, ówczesny minister środowiska i wiceszef ODS. Według czeskich mediów pieniądze uzyskane z funduszy środowiskowych, a konkretnie z przeszacowanego remontu oczyszczalni ścieków w Pradze, miały posłużyć finansowaniu ODS oraz pomóc w karierze politycznej Drobila. Remont praskiej oczyszczalni był współfinansowany przez Unię. Skończyło się na tym, że Drobil zrezygnował ze stanowiska ministra, a rząd przetrwał.
Ale skandale pojawiały się także za innych rządów. O korupcję, albo przynajmniej brak przejrzystości, podejrzewano lewicowego premiera Stanislava Grossa, który rządził niecały rok od 2004 roku. Na początku kariery znany był z tego, że był najmłodszym premierem (miał 34 lata), a na końcu – że dostał zarzuty korupcyjne. Nie umiał jasno wyjaśnić, skąd wziął pieniądze na zakup luksusowego mieszkania w stolicy. Mętnie tłumaczył, że pieniądze pożyczył mu krewny. Sprawę badała policja, ale została umorzona. Teraz Gross jest dobrze prosperującym biznesmenem i prawnikiem. Na akcjach zarobił kolejne kilkadziesiąt milionów koron. Tanio kupił akcje Moravii Energo, aby odsprzedać je z wielokrotnym przebiciem. Za zarobione pieniądze kupił kolejny apartament w Pradze oraz mieszkanie z widokiem na morze na Florydzie.
Wokół kolejnego lewicowego premiera Jiriego Paroubka (który zastąpił Grossa) zapanowała dziwna atmosfera, kiedy zamordowano jednego z przedsiębiorców, z którym Paroubek się znał. Tutaj jednak nie było żadnych dowodów, by premier mógł mieć z tym coś wspólnego, oprócz spekulacji medialnych.
Następnego rządu, już z ODS, także nie ominęły skandale z korupcją w tle. I choć w tej sprawie było więcej dowodów, też została umorzona (niektórzy wskazywali, że okoliczności takiego, a nie innego zakończenia nie były klarowne, zaskakująca wydawała się choćby zmiana w kluczowym momencie prokuratora prowadzącego sprawę). Chodziło o wicepremiera i szefa partii ludowej Jiříego Čunka. Jego była współpracowniczka z czasów działalności samorządowej doniosła, że przyjął on łapówkę w wysokości pół miliona koron za prywatyzację mieszkań należących do miasta, w którym był starostą. Ten donos potwierdzało to, że rzeczywiście w dniu, w którym miało dojść do rzekomej łapówki, Čunek wpłacił na swoje konto bankowe identyczną kwotę. Poza tym wyszło na jaw, że na kontach w różnych bankach przechowuje kilka milionów koron. Po jego kilkumiesięcznej przerwie w działalności politycznej i umorzeniu sprawy przywrócono go do funkcji wicepremiera oraz ministra rozwoju regionalnego.
Według raportu portalu WikiLeaks, jak miało wynikać z depesz amerykańskich dyplomatów pracujących w Czechach, korupcja u naszych południowych sąsiadów kwitnie wyjątkowo bujnie. Plasują się w czołówce najbardziej skorumpowanych państw europejskich. W raporcie pojawiają się jeszcze inne skandale, też w rządzie Mirka Topolanka (tego od sprawy z Čunkiem i łapówką za prywatyzację mieszkań). Chodziło o niekorzystny zakup samolotów CASA, a także austriackich transporterów opancerzonych Pandur przez ministerstwo obrony. Wybór firmy był związany z rzekomym przyjęciem wysokiej sumy pieniędzy.
– Sprawa ta nigdy nie została porządnie wyjaśniona – mówi Tomáš Trenkler z organizacji Nasi Politici, która bierze pod lupę działalność osób mających wpływ na życie publiczne. I dodaje, że w Czechach związki lobbystów z polityką to gwarantowana droga do uzyskania pieniędzy przy zamówieniach publicznych.
Zdaniem dziennikarza Josefa Pazderki jedną z przyczyn tak rozbuchanej korupcji może też być brak przejrzystości w finansowaniu partii.
– Istnieją nieformalne naciski, by politycy zdobywali pieniądze na kampanie polityczne. To skłania do niejasnych związków z biznesem – mówi Pazderka, jednocześnie przyznając, że Czesi do tej pory na takie działania patrzyli trochę przez palce. Trenkler dodaje, że dopiero teraz się okaże, czy obecna sprawa zmieni sytuację w Czechach i czy ktoś zostanie ukarany. Zaś Nicolas Masłowski twierdzi, że nawet jeżeli afera została sztucznie rozdmuchana, i tak przyniesie pozytywne efekty. – Może to być przełom, korupcja przestanie być traktowana jako coś, co jest immanentnie wpisane w politykę i na co nie ma rady – mówi Masłowski.